piątek, 28 marca 2014

Antoni Słonimski, Julian Tuwim „W oparach absurdu” – recenzja


Utwory Słonimskiego jak i Tuwima cieszą się nieustającą popularnością. Ci dwaj wspaniali Skamandryci byli nieustającymi obserwatorami tego, co działo się wokół nich. Przede wszystkim absurdu, który ich otaczał, czy to w przepisach, czy sytuacjach dnia codziennego. Śmieszyło ich to na tyle, że zaczęli je spisywać. I jak napisał sam Antoni Słonimski: „Istota rzeczy polegała na tym prostym fakcie, że nas pisanie absurdów bawiło i dawało radość nie mniejszą od pisania wierszy, artykułów czy sztuk teatralnych. Śmieszyliśmy nie tylko siebie, ale i czytelników.” Jak widać z niezłym skutkiem, gdyż trwa to do dziś.

Autorzy „W oparach absurdu” mają na swoim koncie wiele publikacji, zarówno poezję jak i prozę, oraz niezliczoną ilość artykułów, jednak ten zbiorek jest mi najbliższy, gdyż nie dość, że poprawia mi humor, to jeszcze odnajduję w nim sytuacje, które obserwuję i dziś, a przecież utwory te powstały w latach 1920-1936! Są naprawdę ponadczasowe.

Nigdy nie przypuszczałam, że w tak małej, niepozornej książeczce mieści się tyle dobrego humoru i pozytywnej energii. Jednakże jest to zazwyczaj „czarny humor”, który nie wszystkim może przypaść do gustu. Mam jednak wrażenie, że każda osoba, która sięgnie po ten „zbiorek szaleństw” Słonimskiego i Tuwima, znajdzie coś dla siebie.

Z całego tego kogla-mogla absurdalnych informacji, anonsów, kalendarzy, przepisów kulinarnych, recenzji, oraz innych materiałów zawartych w „Oparach absurdu”, najbardziej utkwiła mi w pamięci jedna z porad, która w moim odczuciu oddaje charakter całej tej publikacji:
Jak zmierzyć odległość między nami a nieprzyjaciółmi?

Mogą zajść cztery przypadki: 

1) my nacieramy, a nieprzyjaciel uchodzi;

2) nieprzyjaciel naciera, a my uchodzimy;

3) my nacieramy i nieprzyjaciel naciera;

4) nieprzyjaciel uchodzi i my uchodzimy.

Problematy te rozwiązać można niezmiernie prosto: gdy wróg uchodzi, należy go ścigać, a nie bawić się w skomplikowane telemetry. No, a jak my uchodzimy, to tym bardziej nikomu nie strzeli do głowy urządzać „pomiary
”.”

Ciekawymi też są m.in. opisy ceremonii przyjmowania nowych członków do grupy „Pikadora” czy „Skamandra”, definicja dnia 1 kwietnia, treść drobnych ogłoszeń, ale też wiele, wiele innych.

Zbiorek Słonimskiego i Tuwima to jedna wielka satyra na głupotę, lekarstwo na samotność i gwarant Waszego zdrowia! Bo przecież śmiech to zdrowie, a tego, zaręczam, nie zabraknie podczas lektury. Polecam wszystkim, którym nie jest obojętne zdrowie i dobre samopoczucie.


Beata Dalla Valle

Za książkę dziekujemy Wydawnictwu:



1 komentarz:

  1. Profesor Jerzy Bralczyk kiedyś zażartował, że ma trochę za złe Słonimskiemu i Tuwimowi, że jak tę książkę człowiek przeczyta, to już byle absurd mu nie wystarcza. Coś w tym jest. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń