wtorek, 18 lutego 2014

Dziedzice Krwi - Recenzja

Gdzie tu jest prawo i sprawiedliwość?! – zawył ktoś z tłumu.[1]

Działo się! – powiedziałem sam do siebie, gdy skończyłem czytać książkę, pech chciał, że akurat byłem w autobusie. Nic to – myślę sobie i chowam ją do plecaka. Kątem oka widzę, że współpasażer zerka na książkę. Po krótce streściłem mu akcję powieści, nieznajomy wziął telefon i wpisał książkę na listę „muszę przeczytać” na pozycję nr 3, tuż pod Pratchettem i Sapkowskim. Słusznie – przeczyta – nie będzie żałował!

Na okładce książki jest ktoś, kto na pierwszy rzut oka przypomina Conana Barbarzyńcę – trop dobry ale lepszy byłby Rambo ponieważ krew tryska a trup ścieli się gęsto.

Powieść osadzona jest w całkowicie wymyślonym świecie. Jego realia są bardzo dokładnie opisane, świat ten jest bardzo logiczny. Jest w nim mnóstwo zła i przemocy – na szczęście znajdzie się ktoś, kto będzie chciał to zmienić.

Akcja książki jest bardzo dynamiczna. Gdzie tylko pojawi się Aerdin Veske (nasz główny bohater – ćwierć elf) tam pojawiają się również kłopoty. A to trzeba skrócić kogoś o głowę, zabić smoka, wytępić harpie, walczyć na arenie, kogoś ocalić, nie dać się zwieść demonom, kogoś pokonać a do tego trzeba się kryć ze znajomością magii ponieważ nie rozsądnie byłoby narazić się inkwizycji. Nie ma chwili wytchnienia. A dookoła mnóstwo czają się wrogowie i niebezpieczeństwa. Pojawi się również przyjaźń i rzecz jasna miłość. Jest też tajemniczy artefakt, którego tajemnica była zapalnikiem dla wydarzeń sprzed dwudziestu lat, kiedy to rodzice Aerdina zostali zamordowani. Zemsta jest motorem napędowym dla działania ale nie zaślepia ona głównego bohatera – jest on wrażliwy na wszechobecną krzywdę i niesprawiedliwość.

Aerdin na swojej drodze spotka również dobrych ludzi – którzy staną się jego przyjaciółmi: pełnokrwista elfka, nieprzebierający w słowach krasnolud, handlarz informacjami, dowódca płatnych zabójców, młody chłop i pewien… smok.

Nie tylko krasnolud używa bardzo dosadnego języka – gdyby Pasikowski, przeczytał tę książkę, przyjął by ją jako gotowy scenariusz, bez konieczności dokładania większej ilości przekleństw. Jednakże duża ilość słów, które uważane są za wulgarne nie razi, mało tego, nadają one charakteru całej opowieści, to dzięki nim bohaterowie stają się bardziej realni, wyraziści, swobodni. Wyobraźmy sobie swoją reakcję, gdy spotykamy smoka – padła bluzga? Egzamin na używanie realnego języka zdany!

Czytanie tej książki to świetna zabawa, znajdziemy w niej wiele zabawnych sytuacji i dialogów. Osobiście powaliła mnie rozmowa Aerdina ze Śmiercią, na koniec rozmowy Śmierć mówi: „Ja tu tylko przejazdem. Ten świat nie stoi na wielkim żółwiu, prawda?”.[2]

Niewątpliwie mocną stroną książki są: świetna fabuła, wartka akcja, niepozwalająca złapać oddechu, bardzo wyraziści bohaterowie i język. Nie chodzi tylko o to, że wulgaryzmy są bardzo dobrze dobrane ale o świeżość całego języka.

Dziedzice Krwi to fantastyka w najlepszym wydaniu! Wydawnictwo Novae Res zaczyna wyznaczać bardzo wysokie standardy jakości.

Koniecznie pozdrówcie ode mnie Jego Wysokość Dejmara!

[1] Mateusz Sękowski, „Dziedzice Krwi”, wyd. Novaeres, s. 364.

[2] Mateusz Sękowski, „Dziedzice Krwi”, wyd. Novaeres, s. 288.

Piotr Kowalik

                                                                  Za książkę dziękujemy:


2 komentarze:

  1. czytam już drugą pozytywną opinię na temat tej książki, więc widzę, że warto nad nią pomyśleć :)

    OdpowiedzUsuń