poniedziałek, 16 września 2013

Moja Irlandia - recenzja

Paulina Maćkowska (ur. 1975 r.) to psycholog, która w czasie urlopu wychowawczego wraz z rodziną przez kilka lat mieszkała w Irlandii. „Moja Irlandia” powstała na bazie jej obserwacji, została też okraszona zdjęciami jej autorstwa. Jak sama twierdzi, stara się podążać za marzeniami.

Moja Irlandia” to historia trzydziestoletniej Marii, świeżo upieczonej emigrantki. Wyjechała za granicę za narzeczonym, który dostał pracę na Zielonej Wyspie. Początkowo wydaje się, że ich życie to idylla – Maćkowska stwarza opisy rzeczywistości niemal jak druga Eliza Orzeszkowa (choć wydaje mi się, że w „Nad Niemnem” opisy te były mniej rozbudowane). I właśnie te opisy spowodowały, że z książką „Moja Irlandia” się nie polubiłam.

Zamiast skupiać się na fabule, skupiałam się na składnikach sałatki, jaką Maria podaje narzeczonemu tego dnia. I kolejnego. I jeszcze następnego. I tak w kółko. Limit powtórzeń w tekście został wykorzystany bardzo szybko. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagła zmiana frontu – w drugiej części książki Maria Radosna zmienia się w Marię Cierpiącą. Nagle, nie wiadomo jakim cudem, wpada w depresję. Nic jej już nie cieszy, nawet z trudem zdobywane polskie książki z irlandzkiej biblioteki (z racji wykształcenia jestem wyczulona na słowo „biblioteka” i „książki”).

Druga część sprawiła, że odechciało mi się czytać część trzecią, gdzie Maria żyje jako Maria Samotna, lecząc się z depresji. Wciąż do końca nie wiedziałam, co ją spowodowało, być może klimat? Albo narzeczony? A może po prostu Marii było za dobrze w życiu i Paulina Maćkowska postanowiła, jako psycholog, wprowadzić elementy własnej pracy? W końcu kto jak kto, ale psycholog depresję opisze idealnie.

Reasumując, książka jak na mój gust jest jedną z gorzej napisanych, choć na pewno w pewien sposób wartościowych. Depresja zawsze jest w cenie! W końcu warto wiedzieć, jak wyglądają objawy tej choroby cywilizacyjnej. Osobiście czytało mi się ją bardzo ciężko, czasem nawet miałam ochotę rzucić ją w kąt, ale stwierdziłam, że warto skończyć coś, co się zaczęło.

Gdyby nie naprawdę dobre zdjęcia, do robienia których autorka ma zdecydowanie większy talent niż do pisania, być może nie znalazłabym więcej plusów tej pozycji. Warto jednak sprawdzić samemu, czy książka warta jest poświęcenia jej kilku godzin – w końcu de gustibus non est disputandum.

P.S.

Chciałabym być emigrantką, którą stać na wynajem tak luksusowego domu, jaki miała Maria z narzeczonym, naprawdę...

Karolina Furyk


Za książkę dziękujemy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz