wtorek, 3 czerwca 2014

Goj patrzy na Żyda - recenzja

Dzieje stosunków polsko - żydowskich to jeden z najtrudniejszych tematów w obecnej historiografii. Relacje narodu wybranego z mieszkańcami znad Wisły są chyba najbardziej zakłamywanym wycinkiem historii. Co jakiś czas pojawiają się rewelacje zachodnich mediów na temat "polskich obozów koncentracyjnych" czy rzekomym udziale Polaków w hekatombie podczas II wojny światowej. Prawdziwi mordercy są zaś zepchnięci na dalszy plan. Cóż, taka już rola przegranych. Historię piszą zwycięzcy... Nie pomaga także polska polityka historyczna, choć nie wiem, czy w ogóle o czymś takim można mówić w roku 2014... Z dużym zainteresowaniem przyjąłem więc wiadomość o wznowieniu książki "Goj patrzy na Żyda". Niestety zawiodłem się.

Piotr Kuncewicz nie ograniczył się do przedstawienia relacji Żydów z Polakami. Jest to oczywiście ważny motyw powtarzający się w "Goju patrzącym na Żyda", ale nie jedyny. Autor wychodzi od początków Izraela. Rzecz jasna główne źródło, które poddaje analizie to Pismo Święte. Publicysta dość wnikliwie przedstawia dzieje ojca ojców, czyli Abrahama. Po czym przechodzi do jego potomków. W kolejnych rozdziałach zajmuje się historią Żydów w imperium rzymskim, przegranymi powstaniami oraz szeroko pojętą diasporą.


Pewne stwierdzenia raziły w pierwszych latach od opublikowania pierwszego wydania i rażą nadal. Piotr Kuncewicz dość swobodnie traktuje Biblię. Taką opinię wyraża o jednej z historii opisanych na kartach Pisma Świętego: A Lot podobno nic nie zauważył... Nie wiem, kto pisał te słowa, kobieta czy może eunuch, czy zdeklarowany alkoholik, ale zaręczam, że rzecz jest niezwykle mało prawdopodobna. Równie swobodnie autor podchodzi do opieki Boga nad narodem wybranym w czasie wędrówki z Egiptu do Ziemi Obiecanej: Ale Bóg osobiście, na prośbę Mojżesza, dbał o zaopatrzenie i niczym dobry Edward Gierek rzucał na święta drób, i to nawet nie do sklepów, ale właśnie za darmo. O ile taki sposób wypowiedzi można zrozumieć, to w książce są poruszone kwestie, w których autor ewidentnie mija się z prawdą. Już nawet chrześcijaństwo instytucjonalne ze swoim piekłem, karami i grzesznikami zaczyna odsuwać się w przeszłość. Z tego, co wiem to Kościół katolicki zaliczany jest do wyznań chrześcijańskich, a nic mi nie wiadomo, żeby zrezygnował ze swojej nauki o karze za grzechy, samym grzechu czy dwóch sądach: szczegółowym i Ostatecznym, na których zostaniemy rozliczeni z naszych czynów. Wrzucanie wszystkich wyznań chrześcijańskich do jednego worka jest nieprofesjonalne. Między luteranami i katolikami istnieje ogromna przepaść.

Niektóre wnioski Piotra Kuncewicza przyprawiają o zawrót głowy. Exemplum? Polska jest krajem katolickim, to zaś oznaczało prawie zupełną nieznajomość Pisma Świętego. Z informacji, że w jakimś kraju dominują katolicy wynika, że znajomość Biblii nie zachwyca? Idąc tym tokiem rozumowania, gdyby większość stanowili u nas muzułmanie to nagle lektura Pisma Świętego stałaby się czymś powszechnym. Zadziwiające wnioskowanie...

Czytając kolejne rozdziały zastanawiałem się, czy autor nie cierpi na antykatolicką fobię. Jego życiorys dostarczył mi odpowiedzi. Otóż od 2004 roku do śmierci pełnił funkcję wielkiego mistrza Wielkiego Wschodu Polski (masońska organizacja rytu francuskiego). Teraz już rozumiem kłamliwe wtrącenia na temat Kościoła. (...) sam Bóg nie zrobił zastrzeżenie, że trzeba chronić życie "od chwili poczęcia", czego się Kościół katolicki tak domaga... - wcześniej wydawało mi się, że to wyraz wyjątkowo nieudolnego wnioskowania autora. Po zasięgnięciu informacji o nim wiem, że to celowe działanie. Piotr Kuncewicz nie stroni także o krytyki dogmatów, na których opiera się teologia katolicka. W krzywym zwierciadle przedstawia choćby grzech pierworodny: Nie wnikano w absurd takiej odpowiedzialności zbiorowej, skoro uznawano coś wspólnego dla wszystkich, a mianowicie grzech pierworodny, czyli odpowiedzialność wszystkich potomnych za grzech pramatki. Co więcej, autor zachęca także do rozwiązłości seksualnej: Zresztą jeśli macierzyństwo jest "rzeczą świętą", to dlaczego poprzedzające zbliżenie erotyczne ma być sprawą naganną? Oto i pokłosie walki cywilizacji śmierci z cywilizacją życia, rewolucji z kontrrewolucją, moderny z Tradycją... Autor zresztą nie kryje swojego stosunku do wartości wywodzących się z kultury judeo-chrześcijańskiej. Zaczyna się rozumieć, że i judaizm, i wyrastające z niego religie muszą być jednym niekończącym się złorzeczeniem pod adresem człowieka, jego postępków i doli.

Niewątpliwie ciekawy temat, jakim jest historia narodu wybranego i relacje jego członków z innymi grupami religijnymi i narodowymi, został potraktowany po macoszemu. Publikacji nie dość że nie opatrzono przypisami (to jeszcze można wybaczyć) to nie podano bibliografii. Poza tym narracja odpycha, a jedyne co przykuwa uwagę to chwytliwe tytuły rozdziałów. Pozostaje mi poszukiwanie bardziej rzetelnych źródeł i ciekawszych opracowań, autorstwa historyków obdarzonych lżejszym piórem.

Za książkę dziękujemy:

1 komentarz: