wtorek, 6 sierpnia 2013

Wacław Holewiński „Szwy”

Pierwszoosobowa narracja daje nam relację z przygód i życia wewnętrznego pewnego współcześnie żyjącego, 56-letniego pisarza w trakcie pracy nad nową powieścią, rekonstruującą morderstwo na studencie, popełnione przez milicję w 1985 roku. Opasane to jest wątkiem jego płomiennego romansu, nad którym zaczynają się zbierać ciemne chmury.

Powieść „Szwy” autorstwa nieznanego mi do tej pory Wacława Holewińskiego, rocznik nomen omen 1956, jest znakomitym przykładem książki z tezą. Teza ta - nieoryginalna, obecna jest już w obiegu od początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Streścić ją można tak: z powodu braku dekomunizacji i lustracji po Okrągłym Stole, III RP charakteryzuje się wielorakimi wadami we wszystkich najważniejszych sferach funkcjonowania: w polityce, rządzeniu, gospodarce, kulturze; brak tych działań zmarnował szanse Polski na dojście do prawdziwie obywatelskiego społeczeństwa i wolnego rynku.

Utrzymywanie się członków komunistycznej nomenklatury w administracji różnego szczebla, sądownictwie, siłach policyjnych i im podobnych, opanowanie przez nich części urynkowionego biznesu, a po 1993 roku mediów, które zmanipulowały świadomość społeczną, wybielając okres PRL-u – to ciemne strony braku rozliczenia się z poprzednią epoką, odpowiedzialne za wszelkie niedoskonałości naszego kraju. Można być zwolennikiem lub przeciwnikiem takich przekonań - autor powieści jest ich wielkim admiratorem. Nie można mu wszakże robić zarzutu z posiadanego światopoglądu, bo każdy pisarz świadomie lub nie przemyca do swojego pisarstwa własne przekonania polityczne. Mój sprzeciw budzi sposób, w jaki to zostało zrobione. Mamy tu do czynienia z podaną wprost natrętną publicystyką, nie dającą czytelnikowi miejsca na własne wnioski, tak jakby „Szwy” były nieudolnie, niestety, zbeletryzowanym ekstraktem opinii wyjętych z Naszego Dziennika, podanym w formie ciągu zdarzeń, który ma udowadniać tezę, że gruba kreska jest źródłem wszelkiego zła, jakie nas otacza.

Autor konstruując świat powieściowy stosuje metody pisarskie, które można znaleźć w małym realizmie lub poetyce telenoweli. Otóż chce nas przekonać, że świat przestawiony w powieści to polska rzeczywistość jeden do jednego, ponieważ wszystko, co tam znajdujemy, pochodzi wprost z otaczającej nas rzeczywistości. A więc umieszcza tam żyjące współcześnie osoby – publicznie znane oraz wybrane fakty, które miały miejsce w Polsce w latach 2011-2012, co potwierdzi każdy kto ogląda od czasu do czasu telewizyjne Fakty lub Wiadomości. Sprawia to, że zamiast metafory, pewnego literackiego skrótu, dostajemy rzeczywistość nieprzetworzoną i jesteśmy porażeni dosłownością. Pokazuje to raczej publicystyczne niż artystyczne intencje autora. Ponadto czytając na skrzydełku notkę biograficzną łapiemy się za głowę, bo główny bohater i jednocześnie narrator to nikt inny, jak sam Holewiński. W powieści narrator przyznaje się do napisania powieści, które tak naprawdę są autorstwa Holewińskiego – nie mamy więc prawa mieć żadnych wątpliwości kto jest kto. Doprawdy ze świecą szukać tak natrętnej autopromocji: nie wystarcza sama wzmianka o tytułach, są one jeszcze bardzo chwalone przez postaci występujące w fabule! (Miejmy nadzieję, że prawdziwi czytelnicy też potrafią znaleźć w nich jakieś zalety).

Telenowelowy język użyty w „Szwach” jest ledwie poprawny, dialogi często rażą sztucznością, ma się wrażenie, że autor całkowicie skupił się na fabule, a formę potraktował po macoszemu. Jeżeli usunięcie języka w cień jest świadomym posunięciem, mającym na celu wyeksponowanie treści byłby to uzasadniony ruch pod pewnymi warunkami. Niestety fabuła nie jest w stanie unieść tego zadania. Otóż osią fabuły jest wysiłek bohatera, piszącego powieść o studencie zabitym przez milicjantów w Olsztynie, w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku. Oficjalnie jego śmierć została spowodowana próbą ucieczki z jadącego radiowozu. Pisarz wracając do tych wydarzeń ma nadzieję zwrócić uwagę opinii publicznej na fakt, że nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za tę śmierć, a wersja z wypadkiem jest fałszerstwem. Cóż, szlachetna motywacja, lecz za grosz oryginalności.

Kto zna „Gry uliczne” Krauzego, dokument „Trzech kumpli”, czy w końcu fakty dotyczące śmierci Stanisława Pyjasa – w książce znajdzie jedynie odtwórcze powtórzenie tamtej sprawy. Mamy więc w powieści elementy pisarskiego śledztwa, które jednak daje nikłe rezultaty, co zmusza naszego bohatera, co sam parokrotnie przyznaje, do korzystania w trakcie pisania raczej z wyobraźni opartej na własnych kombatanckich doświadczeniach niż z dokumentów. Najbardziej irytującą cechą tej książki jest to, że nie jest to opowieść o zatajnionym morderstwie, ani o przebiegu śledztwa w tej sprawie – jest ona o pisarzu, który pisze powieść o tym zdarzeniu. Niestety ten natrętny autotematyzm jest nie do strawienia z wielu przyczyn.

Jedną z głównych jest konstrukcja bohatera. To pięćdziesięcioczteroletni, potwornie zgorzkniały i rozczarowany polską rzeczywistością pisarz, przejawiający protekcjonalny stosunek do wszystkich i wszystkiego, zdający się mieć monopol na prawdę, rację i słuszność. Pisząc o tym zabójstwie słyszy zewsząd ostrzeżenia, zarówno ze strony przyjaciół, jak i wrogów, żeby tego nie robił, lecz on kontynuuje swój trud wchodząc w rolę ostatniego sprawiedliwego. Ostrzeżenia te nie są oczywiście na wyrost: pojawiają się groźby, głuche telefony, nieudolne próby zabójstwa, a na koniec pobicie. Uważam, że tu tkwi najważniejszy rys psychologiczny naszego bohatera – doznałby prawdziwej porażki, gdyby został zignorowany w swoim trudzie, gdyby się okazało, że nikogo nie interesuje to, co pisze i nie ma nikogo, kto by chciał zmusić go do milczenia. Żyje mitem, że oto nadepnął komuś na odcisk: jego działania są tak „niebezpieczne” dla byłych ubeków, że ci, w strachu przed nim, wściekle go atakują.

„Śledztwo”, jakie próbuje przeprowadzić bohater, jak i fabuła, którą próbuje prowadzić autor są jedynie pretektem to powtórzenia uprzednio wyznawanej wiary: tyle lat po zmianie ustroju, a Służba Bezpieczeństwa hula jak dawniej, uniemożliwiając wymierzenie sprawiedliwości i niszcząc swych przeciwników. Używa, jak dawniej, brutalnej siły, a dodatkowo wysługuje się instytucjami III RP. Z tego też powodu ukończona powieść, w większej części oparta na domysłach, która skłania wydawcę do dziwacznych słów: „czyta się świetnie i… i całe szczęście, że nie chcesz niczego poprawiać” (s.300), a - prokuraturę do wszczęcia oficjalnego śledztwa – dostaje sądowy zakaz rozpowszechniania. Cóż, należało się tego spodziewać, bo inaczej byś nie mogło w świecie opanowanym przez wrogów naszego bohatera. Jednak to raczej nieumiarowa chęć wskazania winnych każąca mu używać w swojej powieści prawdziwych nazwisk osób zamieszanych w sprawę jest niczym innym jak klasycznym strzałem we własną stopę. Otworzyła tym osobom możliwość skorzystania z obrony sądowej przed zniesławieniem, a bohaterowi dała asumpt do rozpaczy z powodu sięgających wszędzie macek SB. Zresztą, czy bohater uniósłby ewentualny sukces? Byłoby to przecież niezgodne z jego przekonaniem, że funkcjonuje w tak bardzo represyjnej dla siebie rzeczywistości.

Ta ostania pokazuje pazury także w jego prywatnym życiu. Jego partnerka, osiemnaście lat młodsza psycholożka, z którą ma romans, poniewczasie okazuje się być córką wysoko postawionego pracownika Służby Bezpieczeństwa! Ironia losu nie zna granic, a tragiczna sytuacja każe sobie zadać pytanie, czy także w stosunkach prywatnych każdy z nas nie powinien przeprowadzać lustracji przed decyzją o zaangażowaniu w związek miłosny. Relacja jaka ich łączy ma dość dwuznaczny wymiar, z jednej strony, różnica pokolenia ustawia ich w relacji ojciec – córka, z drugiej, nacisk położony jest głównie na seks, który opisywany jest z wielką dbałością o brak szczegółów. Lecz co ona temu winna, pyta w międzyczasie narrator? Niby nic, a jednak.

Chcąc nie chcąc robi karierę korzystając z układów ojca: idzie na studia po znajomości, jest faworyzowana w konkursach na dofinansowanie działalności gospodarczej z funduszy europejskich, nie mówiąc o rzeczach oczywistych, jak korzystanie z majątku ojca, zgromadzonego dzięki ubeckiej przeszłości i jego rozległych znajomości. Co najgorsze, należy do pokolenia, które traktuje to naturalnie i nie widzi w tym niczego niemoralnego. Ten związek oczywiście nie przetrwa próby, okrutna historia znów rozdzieli kochanków. Między wierszami można wnioskować, że niewydaną jeszcze powieść zamieszani w zabójstwo dostali właśnie od niej. Tak, tak, w takim świecie wroga znajdziesz wszędzie, nawet w łóżku.

Jak wspomniałem na początku, powieść nie ma prawa nikogo zaskoczyć, bo role w dramacie zostały dawno rozdzielone według znanego klucza: dobrzy eksopozycjoniści, źli eksopozycjoniści, którzy zdradzili stare ideały (zdrada czai się wszędzie), bezbronne ofiary, źli ubecy, układ, który niszczy Polskę – to książka dla zwolenników takiego myślenia, jakie prezentuje autor, lub dla osób, które chciałyby pozgłębiać jego mielizny. Jedyne względnie udane literacko fragmenty książki, to wyjątki przytoczone z pisanej powieści, opisujące dwa morderstwa - studenta oraz jego kolegi, który był świadkiem jak ten wsiada do milicyjnej nyski. To tak, jakby autor jedynie tym dwóm brutalnym scenom poświęcił dostateczny czas i wysiłek pisarski.

Podsumowując, w „Szwach” proza Holewińskiego cechuje się wybitnym brakiem jakichkolwiek ambicji poznawczych i artystycznych. W tym miejscu trudno powstrzymać się od przytoczenia wyznania uczynionego przez bohatera: „Moja głowa była pełna takich bzdur, pewnie dlatego – choć często miałem problem z nazwaniem rzeczy po imieniu – zostałem pisarzem.” (s.75) Dlatego też być może czytelnikom nie pozostanie nic innego jak skopiować czyn bohatera z ostatniej sceny i użyć własnego egzemplarza „Szwów” do celów zupełnie innych niż czytanie.

Recenzję napisał: Marek Łabaniec
                                                      Za książkę dziękujemy:

                                                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz