piątek, 25 kwietnia 2014

WYWIAD z EWĄ PIĄTEK

WYWIAD: Ewa Piątek, autorka powieści [DROGI_ZAKODOWANY].

K.M.: Dzień dobry. Posiada Pani dość bogate doświadczenie zawodowe. Czy wynika to z Pani natury? Jest Pani ciekawa świata, zawsze w ruchu, stawia Pani na rozwój i zdobywanie coraz to nowych umiejętności?

Ewa Piątek: To jest pewnie tak, że bez wielości doświadczeń nie ma specjalizacji, doświadczenia konserwują umiejętności. Muszę przyznać, że niektóre swoje już mocno zaniedbałam - z pamięci ulatują słowa z języków obcych, jeśli się ich nie używa. Wiele z moich początkowych doświadczeń zawodowych wynikało z potrzeby zafunkcjonowania w świecie kultury i poznawania twórczych osób, stąd mnóstwo wolontariatów przy festiwalach, w radiu, w fundacjach. Dziś natomiast zakładam, że praca z ludźmi (zresztą pewnie większość prac) - w moim przypadku w charakterze instruktora w Pracowni Teatru i Tańca - zobowiązuje do nieustannej aktualizacji tego, co ma się do przekazania innym. Rutyna jest tu po prostu nie w porządku. Ostatnio mam na szczęście okazję "odświeżać się" na warsztatach teatralnych świetnych teatrów, które zapraszamy do Miejskiego Centrum Kultury. To niesamowita dawka rozwijających ćwiczeń, samopoznania, a także - i pewnie przede wszystkim - poznania innych osób na deskach.

Trudno mi jednak określić siebie jako osobę będącą "zawsze w ruchu". Kiedy przez kilka lat pracowałam w mediach, byłam znacznie bardziej rozpędzona, ale i rozklekotana. Teraz jestem przesunięta ku teatrowi, w którym niewskazany jest pęd, odliczanie czasu, bo należy dbać o przygotowanie, skupienie, obecność tu i teraz, świadomość ciała i otwartość na partnera. I chociaż dużo w warsztacie ruchu, treningu fizycznego, to w odczuciu bliższy jest on raczej zatrzymaniu do medytacji niż niepohamowanemu pędowi ku lepszości. Mój mąż jest zresztą pszczelarzem, ja też bardzo lubię przebywać na wsi. Stan zastygania w bliskości z naturą jest jednym z moich ulubionych stanów, w którym wszystkie te punkty w CV rozmywają się w nieczytelny wzorek :)

K.M.: Czyli z wykonywanych do tej pory profesji jednak teatr jest Pani najbliższy? Tam się Pani czuje lepiej? Czy to właśnie teatr w dużej mierze ukształtował Pani wrażliwość oraz sposób patrzenia na drugiego człowieka i jego potrzeby, lęki, marzenia (które to cechy znalazły swój literacki kształt w Pani książce)?

Ewa Piątek: Teatr był mi mniej więcej obojętny, aż w liceum trafiłam na Festiwal Off-Prezentacje Teatralne poświęcony teatrom offowym (niezależnym, alternatywnym - różnie się je zwie). Jego dyrektorem był Andrzej Stróż, z którym dziś tworzę teatr niebopiekło i Festiwal Inne Sytuacje. Zobaczyłam "Trzeba zabić Pierwszego Boga" Komuny Otwock. To był mój pierwszy kontakt z teatrem tworzonym z głębokiej, przemyślanej potrzeby, z tęsknoty za dialogiem, na tematy dokładnie, demokratycznie przefiltrowane przez zespół. To była zupełnie inna (od teatru repertuarowego) jakość obecności na scenie, trans, klimat, poetyka, która zostawiała niesamowitą przestrzeń dla widza, głębia i totalny odlot. Żyłam tym jeszcze przez kilka dni. Do niebopiekła trafiłam jakiś czas później, myśląc, że może w teatrze przyda się moje pisanie. Ale przydałam się cała ja. Wciągnęły mnie ćwiczenia, treningi ekspresji głosu, odrealniony język ciała daleki od kopiowania codzienności. Drążenie tematów na rzecz przyszłego spektaklu. Spotkanie z własnymi barierami, praca nad świadomością ciała, by sprawnie wypuszczało ono nasze intencje na zewnątrz. Nauczyłam się krzyczeć (wcześniej nie umiałam!). Zostałam w teatrze, ale nie wiąże się to z komfortem, czuciem się lepiej niż gdzie indziej. Chyba przeciwnie: zakładam, że sztuka jest po to, żeby niepokoić, stawiać pytania o to, co w człowieku złożone, trudne, zaskakujące, intymne. Skoro już poświęcam temu czas, to nie chciałoby mi się produkować rozrywki. Na co dzień jest wystarczająco zabawnie, więc niech już teatr będzie miejscem, w którym można zaryć głębiej, pobrać swój zestaw wyzwań do podjęcia.
Ale jest też film. Na przykład ostatnio byliśmy z mężem na Teneryfie i żeby wakacje były produktywne, szukaliśmy tematu na dokument. I tak trafiliśmy na rodzinę, która żyje blisko natury. Ojciec buduje domki z gliny, kamieni, kwiatów, a córka uczy jazdy konnej, urodziła dziecko w jaskini, biega boso po podwórku. To był wyjątkowy dar od losu, że mogliśmy się z nimi spotykać i dzięki filmowi podać ich pozytywny światopogląd dalej ("Z dala od drogi" w kwietniu można było zobaczyć na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Drzwi w Gliwicach). Kamera pozwala "rozpylić" sens wyjątkowego spotkania na więcej osób. Ale też zmusza do wysiłku. Zbliżenie się do bohatera wymaga cierpliwości, wyczucia i konsekwencji w dążeniu do finału, a tego to uczę się dopiero od niedawna i łatwo nie jest!

K.M.: [DROGI_ZAKODOWANY] uczynił z Pani także literatkę. Ewa Piątek to pisarka czy raczej poetka?

Ewa Piątek: Poezję pisałam na fali dorastania (i trochę później, bo mnie ta fala wyniosła), ale nigdy nie zweryfikowałam tak naprawdę swojego warsztatu, nie zdyscyplinowałam się do pisania regularnie. A wydaje mi się, że chociaż w młodości wielu z nas doznaje takiego uwrażliwienia, że pisze i to całkiem nieźle, czas weryfikuje tę intuicyjną twórczość. Ja nie opanowałam poetyckiego warsztatu, "odpadłam" do poezji, więc poetką na pewno nie jestem. Chociaż została ze mną, po tamtym czasie pisania wierszy, taka świadomość mocy słowa. Słowo potrafi pozaginać rzeczywistość, jak kartkę gnie się w sztuce origami, a wtedy płaska zupełnie, nijaka sytuacja nagle nabiera oszałamiająco przestrzennego kształtu. Dorastając, tak zresztą kierunkowałam swój bunt: nie szalałam jakoś specjalnie, ale źle znosiłam przyziemne sprawy, taką oswojoną codzienność, więc starałam się mówić mało, odzywać się wyłącznie DZIWNIE, pisałam też dzienniki, w których udziwniałam swoje wybrane przeżycia. W prozopoetyckim "Drogim Zakodowanym" też zadałam sobie pewien poziom zdziwaczenia narracji. Starałam się to zdziwaczenie utrzymać, czasem za wszelką cenę, co pewnie widoczne bywa w tekście jako takie spięcie techniczne (bo w końcu to taka próba, nie do końca musi być udana...). Jeżeli już którąś z tych dwóch mam być, to chętnie będę pisarką! :) Chociaż myślę, że ten tytuł to trochę na kredyt, bo pierwsza książka może być przypadkiem; zobaczymy czy i jak uda mi się napisać drugą!

K.M.: Poetyckość w [DROGI_ZAKODOWANY], ta „zaginana słowem rzeczywistość” sprawia, że Pani książka prawdopodobnie nie trafi w gust każdego czytelnika. Te liryczne środki wyrazu angażują odbiorcę w pełni, a nie wszyscy mają odwagę tak „wsiąkać” w lekturę. Książka nie należy również do najpopularniejszej teraz fantastyki, nie jest także lekką lekturą wakacyjną. To trudna powieść poruszająca niełatwe tematy. Nie boi się Pani, że ta książka długo będzie szukać swoich czytelników?

Ewa Piątek: Wszystko to prawda! Dosyć nieśmiało podchodzę do promocji swojego "dzieła". Wiem, że jest ciężkie, nie ma w nim luzu i humoru, dłuższą chwilę zajmuje przyzwyczajenie się do języka narracji, a cała ta erotyka nie nastraja dobrze, bo jest siedliskiem zagubienia, człowieczej brzydoty psychicznej. Przyznam, że tę niewygodną atmosferę starałam się nawet zagęścić, bo początkowo książka była dwa razy dłuższa, ale wywaliłam z niej wszystko, co nie wydawało mi się potrzebne. Mój dystans potęguje fakt, że tekst nie jest świeży. Poprawiałam go po latach, przez które bardzo się zmieniłam. Dziś nie czułabym potrzeby podjęcia akurat takiego tematu - tęsknoty za "rozkodowaniem" wielkiej tajemnicy życia i destruktywnej mitologizacji seksu. Do wydania tej książki namówił mnie jednak mój teatralny partner, Andrzej, twierdząc, że to po prostu zasłużona puenta literackiego wysiłku. Redagowanie wyjętego z szuflady tekstu było męczące! Pierwszoosobowa narracja wykańczała psychikę, była dla mnie (po latach odpoczynku od treści) bardzo sugestywna, zresztą słusznie, skoro pisałam, masakrując się wyobrażeniami stanów bohaterki. To było organicznie nieprzyjemne. Siadałam na kilka godzin do tekstu i zamiast cieszyć się z dopracowanych stron, miałam takiego irracjonalnego doła i robiło mi się niedobrze. A ja w ogóle nie jestem typem hobbystycznie się dołującym, więc to było takie brudzenie nastroju czymś niechcianym. Ale jednego jestem pewna: często zdarza mi się kupować książki nieznanych autorów na podstawie opisu i często okazuje się, że w tych streszczeniach więcej jest marketingu, deklaracji bez pokrycia niż prawdy na temat treści. Akurat swojej książce tego nie mogę zarzucić: wydaje mi się, że tak się napracowałam, że ona jest dokładnie o tym, o czym miała być i BARDZIEJ, MOCNIEJ już nie mogłam jej napisać. Jest krótka, ale intensywna.  Zdaję sobie sprawę z tego, że mojej bohaterki nie da się lubić. Ona jest denerwująca i czyni denerwującą całą książkę. Ale tak jak mówiłam, lubię kiedy tworzenie wiąże się z trudem. Czasem trzeba się namawiać na odbiór takiego dzieła, szukać w sobie cierpliwości, ale na końcu okazuje się, że ten dyskomfort był PO COŚ, zostawia nas poturbowanych i sprowokowanych do przemyśleń. Wiem, że to dziś niemodne i nie spodziewałam się pozytywnego odbioru książki. Podobno jestem zbyt samokrytyczna, ale rozsyłając ją w parę miejsc, nie myślałam "ojej, napiszcie dobrze!", tylko nastawiałam się na gotowość, by mądrze przeżyć konfrontację, krytykę, kompletny brak zainteresowania. Także domyślny mój stan względem tej książki to rzeczywiście brak przekonania, że trafi do szerszego grona osób. Tym bardziej dziękuję za tak trafny odbiór i kojącą recenzję na KMM! :) 


K.M.: Wyznała Pani: „sztuka jest po to, żeby niepokoić, stawiać pytania o to, co w człowieku złożone, trudne, zaskakujące, intymne” i teraz już nie ma potrzeby pytać o charakter Pani powieści – to zdanie wszystko wyjaśnia. Przed chwilą dodała: „zdaję sobie sprawę z tego, że mojej bohaterki nie da się lubić. Ona jest denerwująca i czyni denerwującą całą książkę. Ale tak jak mówiłam, lubię kiedy tworzenie wiąże się z trudem.” Ciekawi mnie jak zrodziła się kreacja głównej bohaterki, skąd pomysł właśnie na taką osobowość? Kim ona jest? Czy jest kumulacją tych najbardziej pesymistycznych wizji współczesnego człowieka, zagubionego i samotnego w coraz bardziej anonimowym świecie, w którym zacierają się granice i wartości?

Ewa Piątek: Ona i cała ta jej "poczuciowość" wypączkowała z kilku fragmentów moich dzienników (co na szczęście nie oznacza, że napisałam autobiografię:)). Co więcej - użyłam ksywki swojego zupełnie pierwszego chłopaka, bo bardzo się nadawała znaczeniowo na pseudonim człowieka będącego urojoną bazą w gąszczu relacji damsko-męskich. Podejrzewam, że każdy ma w sobie, w swoim czasie, takie momenty, kiedy błądzi mentalnie, emocjonalnie w rejony, z których niedaleko do przepaści, szaleństwa, samozniszczenia. Ale wycofuje się instynktownie. I każdy funkcjonuje trochę w takim kokonie interpretacji, powidoków, wyobrażeń. Z jednej strony wrażliwość niby zbliża nas do świata, ale z drugiej może zajmować nas tak bardzo, że tracimy kontakt z tym, co po prostu jest; przeżywamy głęboko, ale wektor tej głębi niesie w głąb nas, a nie na zewnątrz, więc oddala nas w odosobnienie. Bardzo mnie to fascynowało, kiedy pisałam. Wiem, że to nic odkrywczego, ale chciałam w to wejść po swojemu, ze swoim pisaniem. Celowo trochę odrealniłam bohaterkę, rozciągnęłam ją w czasie, a jednocześnie okroiłam z dookreśleń. I tak raz studiuje, raz pracuje w Londynie, mieszka z rodzicami, mieszka sama, raz ma 21 lat, a później nie wiadomo ile..., a to wszystko nieważne, to tylko drobne zmienne. Niezmienne są noce, imprezy, ciągłość sekwencji ciał, spotkania z byłym, szukanie Zakodowanego, momenty celebracji własnego uwrażliwienia, picie - wszystko to, co rozpuszcza bohaterkę, nadaje jej takiej gęstości, że można ją wziąć pod tę lupę prozopoetycką i rozbabrać słowem. Zainteresował mnie też taki obrazek, kiedy młoda kobieta mitologizuje kontakty seksualne, czyni seks językiem poznania, uzależnia się tak, że do seksu ograniczają się jej kontakty ze światem. Zainteresowała mnie erotyka jako przestrzeń dla wielu ludzkich doświadczeń: afirmacji, miłości, boskości, poniżenia, manipulacji, autoagresji. Czy to jest kumulacja pesymistycznych wizji człowieka, komentarz anonimowości w dzisiejszym świecie...? Nie wiem, może sama jestem nieco otępiała w swoim "kokonie" :) bo pisząc, interesowałam się wyłącznie jednostką, którą próbowałam poprzestrzelać tekstem jak najgęściej, a nie myślałam o ogóle i diagnozie jego kondycji...

K.M.: Wspomniała Pani o tym, że usilnie starała się udziwnić (utrzymać poziom tego udziwnienia) narrację w [DROGI_ZAKODOWANY]. Czyli utwór (chodzi mi oczywiście o formę) powstał raczej na drodze ciężkiej pracy, wielu poprawek, na szukaniu odpowiednich słów niż był wynikiem spływającej weny, gotowych myśli kłębiących się w głowie?

Ewa Piątek: Spora część tekstu spadła na kartkę (bądź ekran) z powietrza, w jakiejś magicznej chwili, ale później był chaos. Wieczorem w natchnieniu można napisać coś "popłyniętego", a rano okazuje się, że nie wiadomo o czym i po co jest dany tekst i trzeba go wywalić albo przebudować. Ponieważ nie pisałam według planu-szkieletu, tylko dawałam się ponosić na bieżąco, to później trzeba było poustawiać fragmenty tak, żeby droga bohaterki była czytelna, ewentualnie je uzupełniać, stanowczo powyrzucać niepotrzebne. A i samego męczącego poprawiania poszczególnych słów, zdań, skracania zbyt długaśnych oczywiście było mnóstwo i czasami naprawdę nie byłam pewna czy coś z tego wyjdzie. Na koniec bardzo pomogła mi zaprzyjaźniona korektorka, Agata, która w tym czasie pracowała w gazecie i w przeciwieństwie do mnie miała umysł przyzwyczajony do wytwarzania zdań informujących o konkretach. Wyłapała kilka momentów, w których naprawdę przesadziłam z poetyckim rozmemłaniem, z przyzwyczajenia do własnego tekstu i zmęczenia nim straciłam czujność. Tak, to była ciężka praca, mimo że efekt objętościowo tak skromny.

K.M.: Wiemy już, że Pani utwór dojrzewał w domowym zaciszu. Książka przeleżała około siedmiu lat w szufladzie, zanim trafiła na rynek. Dzięki namowom przyjaciela Pani ją wydała. Ale odnoszę wrażenie, że Pani dystans i chyba brak pewności siebie na tym polu (a może to skromność?), sprawiają, że ani nie czuje się Pani jakoś wyjątkowo z tej okazji, ani nie zmieniło to (publikacja) specjalnie niczego w Pani życiu? Mylę się?

Ewa Piątek: Rzeczywiście tak jest. Najpierw długo nie mogłam zabrać się za poprawianie tekstu, nie było też pieniędzy, by wydać książkę, a kilka zapytanych wydawnictw nie podjęło tematu (jedynie Kwartalnik FA-art wydrukował fragment, co było zachęcające), ale inna sprawa, że pisanie nie było dla mnie najważniejszą rzeczą, pozwalałam mu czekać. Kiedy wreszcie poprawiłam książkę i dostałam bydgoskie stypendium, też nie byłam pewna co to właściwie znaczy, bo stypendia to taki kredyt zaufania, komisja nie czyta tekstów, których wydanie wspiera. Ciężko mi uchwycić ewentualny moment sukcesu, chociaż cieszę się, że sfinalizowałam pomysł. Kiedy np. gramy spektakl, czuję, że daję z siebie niesamowicie dużo i od razu dostaję za to skupienie widowni. Jeśli tworzenie to próba podjęcia dialogu, to w przypadku książki te interakcje są trudniej uchwytne, cichutkie i powolne. A ja generalnie mam tak, że doceniam wartość "produktów" własnego tworzenia najczęściej na bazie jej potwierdzenia ze strony innych. Chociaż sam proces twórczy - droga, osobiste doświadczenia na tej drodze to coś niesamowitego, co czuję od razu (często to właśnie droga jest ważniejsza od finału), ale do tego akurat nie potrzeba publikacji czy pokazów. Rzeczywiście wydanie książki niewiele zmieniło w moim życiu. Może gdybym była bardziej zżyta z lokalnym środowiskiem literatów, poczułabym więcej po tej publikacji, bo byłabym na nią jakoś bardziej "nakręcona"...? Cóż, może to dopiero przede mną, może po tym wywiadzie pobiegnę po szampana? :) 

K.M.: Proszę zdradzić, czy myśli Pani o tym, aby potwierdzić swoją pisarskość kolejną publikacją? Drzemie już w Pani jakiś pomysł, jakieś myśli chcą się zmaterializować?

Ewa Piątek: Tak, mam dwa pomysły, ale znowu są niepilne i do tego za młode jeszcze, żeby móc o nich opowiadać. I na tym etapie nie wykluczam, że nie doczekają się należytego zapału z mojej strony i jednak już niczego nie napiszę. Ale mam nadzieję, że uda się i kolejna książka powstanie.

K.M.: A jakie lektury Pani preferuje? Kto jest ulubionym autorem?

Ewa Piątek: Lubię Olgę Tokarczuk, Sylwię Chutnik, Justynę Bargielską, Coetzee, Susan Sontag, Sylwię Plath, Aglaję Veteranyi, Milana Kunderę, Kena Wilbera... ale to tak na dziś, bo mam wędrujące preferencje. Z ludzi teatru uwielbiam czytać Eugenio Barbę i Jerzego Grotowskiego; to są specjaliści, którzy budzą we mnie miłość do warsztatu teatralnego i pozwalają stale na nowo odkrywać jego głęboki sens. Czasem, kiedy mam w głowie zamieszanie, relaksuję np. przy kojącej lekturze Pemy Cziedryn albo np. takim poradniku Joanny Posoch "Lawendowe pole", który podbudowuje marzenie o wyciszeniu na wsi.

K.M.: I na koniec proszę powiedzieć, co jeszcze niezwykłego, oryginalnego czy/i twórczego chciałaby Pani zrobić w życiu? Czego spróbować?

Ewa Piątek: Ciężko powiedzieć o czymś niezwykłym, bo wszystko o czym pomyślę na poważnie staram się stopniowo zmieniać w plan, a plan już niezwykły nie jest, bo jest... na przykład rzetelny :) Ale dwie rzeczy, które mnie kuszą, a na które jeszcze nie mam pomysłu, to śpiewanie (które lubię, ale stosuję bardzo rzadko, przy okazjach teatralnych, a chciałabym systematyczniej i niezależnie) i mieszkanie na Teneryfie połączone z zarabianiem na życie jakąś sztuką uliczną, np. monodramem z akompaniamentem granym na bębnie przez męża :)

K.M.: W takim razie życzę spełnienia marzeń i bardzo dziękuję za tę niezwykłą rozmowę.

Rozmawiała: Kinga Młynarska

Fotografie:
1. A. Maciejewska
2. mat. prasowy
3. M. Dziemitko
4. A. Maciejewska

4 komentarze: