WYWIAD: Ewa Piątek, autorka powieści [DROGI_ZAKODOWANY].
K.M.: Dzień dobry. Posiada Pani dość bogate doświadczenie zawodowe.
Czy wynika to z Pani natury? Jest Pani ciekawa świata, zawsze w ruchu, stawia
Pani na rozwój i zdobywanie coraz to nowych umiejętności?
Ewa Piątek: To jest pewnie tak, że bez wielości doświadczeń nie ma
specjalizacji, doświadczenia konserwują umiejętności. Muszę przyznać, że
niektóre swoje już mocno zaniedbałam - z pamięci ulatują słowa z języków
obcych, jeśli się ich nie używa. Wiele z moich początkowych doświadczeń
zawodowych wynikało z potrzeby zafunkcjonowania w świecie kultury i poznawania
twórczych osób, stąd mnóstwo wolontariatów przy festiwalach, w radiu, w
fundacjach. Dziś natomiast zakładam, że praca z ludźmi (zresztą pewnie
większość prac) - w moim przypadku w charakterze instruktora w Pracowni Teatru
i Tańca - zobowiązuje do nieustannej aktualizacji tego, co ma się do
przekazania innym. Rutyna jest tu po prostu nie w porządku. Ostatnio mam na
szczęście okazję "odświeżać się" na warsztatach teatralnych świetnych
teatrów, które zapraszamy do Miejskiego Centrum Kultury. To niesamowita dawka
rozwijających ćwiczeń, samopoznania, a także - i pewnie przede wszystkim -
poznania innych osób na deskach.
Trudno mi jednak określić siebie
jako osobę będącą "zawsze w ruchu". Kiedy przez kilka lat pracowałam
w mediach, byłam znacznie bardziej rozpędzona, ale i rozklekotana. Teraz jestem
przesunięta ku teatrowi, w którym niewskazany jest pęd, odliczanie czasu, bo
należy dbać o przygotowanie, skupienie, obecność tu i teraz, świadomość ciała i
otwartość na partnera. I chociaż dużo w warsztacie ruchu, treningu fizycznego,
to w odczuciu bliższy jest on raczej zatrzymaniu do medytacji niż
niepohamowanemu pędowi ku lepszości. Mój mąż jest zresztą pszczelarzem, ja też
bardzo lubię przebywać na wsi. Stan zastygania w bliskości z naturą jest jednym
z moich ulubionych stanów, w którym wszystkie te punkty w CV rozmywają się w
nieczytelny wzorek :)
K.M.: Czyli z wykonywanych do tej pory profesji jednak teatr jest Pani najbliższy? Tam się Pani czuje lepiej? Czy
to właśnie teatr w dużej mierze ukształtował Pani wrażliwość oraz sposób
patrzenia na drugiego człowieka i jego potrzeby, lęki, marzenia (które to cechy
znalazły swój literacki kształt w Pani książce)?
Ewa Piątek: Teatr był mi mniej więcej obojętny, aż w liceum
trafiłam na Festiwal Off-Prezentacje Teatralne poświęcony teatrom offowym
(niezależnym, alternatywnym - różnie się je zwie). Jego dyrektorem był Andrzej
Stróż, z którym dziś tworzę teatr niebopiekło
i Festiwal Inne Sytuacje. Zobaczyłam
"Trzeba zabić Pierwszego Boga"
Komuny Otwock. To był mój pierwszy
kontakt z teatrem tworzonym z głębokiej, przemyślanej potrzeby, z tęsknoty za
dialogiem, na tematy dokładnie, demokratycznie przefiltrowane przez zespół. To
była zupełnie inna (od teatru repertuarowego) jakość obecności na scenie,
trans, klimat, poetyka, która zostawiała niesamowitą przestrzeń dla widza,
głębia i totalny odlot. Żyłam tym jeszcze przez kilka dni. Do niebopiekła trafiłam jakiś czas później,
myśląc, że może w teatrze przyda się moje pisanie. Ale przydałam się cała ja.
Wciągnęły mnie ćwiczenia, treningi ekspresji głosu, odrealniony język ciała
daleki od kopiowania codzienności. Drążenie tematów na rzecz przyszłego
spektaklu. Spotkanie z własnymi barierami, praca nad świadomością ciała, by
sprawnie wypuszczało ono nasze intencje na zewnątrz. Nauczyłam się krzyczeć
(wcześniej nie umiałam!). Zostałam w teatrze, ale nie wiąże się to z komfortem,
czuciem się lepiej niż gdzie indziej. Chyba przeciwnie: zakładam, że sztuka
jest po to, żeby niepokoić, stawiać pytania o to, co w człowieku złożone,
trudne, zaskakujące, intymne. Skoro już poświęcam temu czas, to nie chciałoby
mi się produkować rozrywki. Na co dzień jest wystarczająco zabawnie, więc niech
już teatr będzie miejscem, w którym można zaryć głębiej, pobrać swój zestaw
wyzwań do podjęcia.
Ale jest też film. Na przykład
ostatnio byliśmy z mężem na Teneryfie i żeby wakacje były produktywne,
szukaliśmy tematu na dokument. I tak trafiliśmy na rodzinę, która żyje blisko
natury. Ojciec buduje domki z gliny, kamieni, kwiatów, a córka uczy jazdy
konnej, urodziła dziecko w jaskini, biega boso po podwórku. To był wyjątkowy
dar od losu, że mogliśmy się z nimi spotykać i dzięki filmowi podać ich
pozytywny światopogląd dalej ("Z
dala od drogi" w kwietniu można było zobaczyć na Międzynarodowym
Festiwalu Filmowym Drzwi w Gliwicach). Kamera pozwala "rozpylić" sens
wyjątkowego spotkania na więcej osób. Ale też zmusza do wysiłku. Zbliżenie się
do bohatera wymaga cierpliwości, wyczucia i konsekwencji w dążeniu do finału, a
tego to uczę się dopiero od niedawna i łatwo nie jest!
Ewa Piątek: Poezję pisałam na fali dorastania (i trochę później, bo
mnie ta fala wyniosła), ale nigdy nie zweryfikowałam tak naprawdę swojego
warsztatu, nie zdyscyplinowałam się do pisania regularnie. A wydaje mi się, że
chociaż w młodości wielu z nas doznaje takiego uwrażliwienia, że pisze i to
całkiem nieźle, czas weryfikuje tę intuicyjną twórczość. Ja nie opanowałam poetyckiego
warsztatu, "odpadłam" do poezji, więc poetką na pewno nie jestem.
Chociaż została ze mną, po tamtym czasie pisania wierszy, taka świadomość mocy słowa.
Słowo potrafi pozaginać rzeczywistość, jak kartkę gnie się w sztuce origami, a
wtedy płaska zupełnie, nijaka sytuacja nagle nabiera oszałamiająco
przestrzennego kształtu. Dorastając, tak zresztą kierunkowałam swój bunt: nie
szalałam jakoś specjalnie, ale źle znosiłam przyziemne sprawy, taką oswojoną
codzienność, więc starałam się mówić mało, odzywać się wyłącznie DZIWNIE,
pisałam też dzienniki, w których udziwniałam swoje wybrane przeżycia. W
prozopoetyckim "Drogim Zakodowanym" też zadałam sobie pewien poziom
zdziwaczenia narracji. Starałam się to zdziwaczenie utrzymać, czasem za wszelką
cenę, co pewnie widoczne bywa w tekście jako takie spięcie techniczne (bo w
końcu to taka próba, nie do końca musi być udana...). Jeżeli już którąś z tych
dwóch mam być, to chętnie będę pisarką! :) Chociaż myślę, że ten tytuł to
trochę na kredyt, bo pierwsza książka może być przypadkiem; zobaczymy czy i jak
uda mi się napisać drugą!
K.M.: Poetyckość
w [DROGI_ZAKODOWANY], ta „zaginana słowem rzeczywistość” sprawia, że
Pani książka prawdopodobnie nie trafi w gust każdego czytelnika. Te liryczne
środki wyrazu angażują odbiorcę w pełni, a nie wszyscy mają odwagę tak
„wsiąkać” w lekturę. Książka nie należy również do najpopularniejszej teraz
fantastyki, nie jest także lekką lekturą wakacyjną. To trudna powieść
poruszająca niełatwe tematy. Nie boi się Pani, że ta książka długo będzie
szukać swoich czytelników?
Ewa Piątek: Wszystko to prawda! Dosyć nieśmiało podchodzę do
promocji swojego "dzieła". Wiem, że jest ciężkie, nie ma w nim luzu i
humoru, dłuższą chwilę zajmuje przyzwyczajenie się do języka narracji, a cała
ta erotyka nie nastraja dobrze, bo jest siedliskiem zagubienia, człowieczej
brzydoty psychicznej. Przyznam, że tę niewygodną atmosferę starałam się nawet
zagęścić, bo początkowo książka była dwa razy dłuższa, ale wywaliłam z niej
wszystko, co nie wydawało mi się potrzebne. Mój dystans potęguje fakt, że tekst
nie jest świeży. Poprawiałam go po latach, przez które bardzo się zmieniłam.
Dziś nie czułabym potrzeby podjęcia akurat takiego tematu - tęsknoty za
"rozkodowaniem" wielkiej tajemnicy życia i destruktywnej mitologizacji
seksu. Do wydania tej książki namówił mnie jednak mój teatralny partner,
Andrzej, twierdząc, że to po prostu zasłużona puenta literackiego wysiłku.
Redagowanie wyjętego z szuflady tekstu było męczące! Pierwszoosobowa narracja
wykańczała psychikę, była dla mnie (po latach odpoczynku od treści) bardzo
sugestywna, zresztą słusznie, skoro pisałam, masakrując się wyobrażeniami
stanów bohaterki. To było organicznie nieprzyjemne. Siadałam na kilka godzin do
tekstu i zamiast cieszyć się z dopracowanych stron, miałam takiego
irracjonalnego doła i robiło mi się niedobrze. A ja w ogóle nie jestem typem
hobbystycznie się dołującym, więc to było takie brudzenie nastroju czymś
niechcianym. Ale jednego jestem pewna: często zdarza mi się kupować książki
nieznanych autorów na podstawie opisu i często okazuje się, że w tych
streszczeniach więcej jest marketingu, deklaracji bez pokrycia niż prawdy na
temat treści. Akurat swojej książce tego nie mogę zarzucić: wydaje mi się, że
tak się napracowałam, że ona jest dokładnie o tym, o czym miała być i BARDZIEJ,
MOCNIEJ już nie mogłam jej napisać. Jest krótka, ale intensywna. Zdaję sobie sprawę z tego, że mojej bohaterki
nie da się lubić. Ona jest denerwująca i czyni denerwującą całą książkę. Ale
tak jak mówiłam, lubię kiedy tworzenie wiąże się z trudem. Czasem trzeba się
namawiać na odbiór takiego dzieła, szukać w sobie cierpliwości, ale na końcu
okazuje się, że ten dyskomfort był PO COŚ, zostawia nas poturbowanych i
sprowokowanych do przemyśleń. Wiem, że to dziś niemodne i nie spodziewałam się
pozytywnego odbioru książki. Podobno jestem zbyt samokrytyczna, ale rozsyłając
ją w parę miejsc, nie myślałam "ojej, napiszcie dobrze!", tylko nastawiałam
się na gotowość, by mądrze przeżyć konfrontację, krytykę, kompletny brak zainteresowania.
Także domyślny mój stan względem tej książki to rzeczywiście brak przekonania,
że trafi do szerszego grona osób. Tym bardziej dziękuję za tak trafny odbiór i
kojącą recenzję na KMM! :)
K.M.: Wyznała Pani: „sztuka jest po to, żeby niepokoić, stawiać
pytania o to, co w człowieku złożone, trudne, zaskakujące, intymne” i teraz
już nie ma potrzeby pytać o charakter Pani powieści – to zdanie wszystko
wyjaśnia. Przed chwilą dodała: „zdaję sobie sprawę z tego, że mojej
bohaterki nie da się lubić. Ona jest denerwująca i czyni denerwującą całą
książkę. Ale tak jak mówiłam, lubię kiedy tworzenie wiąże się z trudem.” Ciekawi mnie jak zrodziła się kreacja
głównej bohaterki, skąd pomysł właśnie na taką osobowość? Kim ona jest? Czy
jest kumulacją tych najbardziej pesymistycznych wizji współczesnego człowieka,
zagubionego i samotnego w coraz bardziej anonimowym świecie, w którym zacierają
się granice i wartości?
Ewa Piątek: Ona i cała ta jej "poczuciowość" wypączkowała
z kilku fragmentów moich dzienników (co na szczęście nie oznacza, że napisałam
autobiografię:)). Co więcej - użyłam ksywki swojego zupełnie pierwszego
chłopaka, bo bardzo się nadawała znaczeniowo na pseudonim człowieka będącego
urojoną bazą w gąszczu relacji damsko-męskich. Podejrzewam, że każdy ma w
sobie, w swoim czasie, takie momenty, kiedy błądzi mentalnie, emocjonalnie w
rejony, z których niedaleko do przepaści, szaleństwa, samozniszczenia. Ale
wycofuje się instynktownie. I każdy funkcjonuje trochę w takim kokonie
interpretacji, powidoków, wyobrażeń. Z jednej strony wrażliwość niby zbliża nas
do świata, ale z drugiej może zajmować nas tak bardzo, że tracimy kontakt z tym,
co po prostu jest; przeżywamy głęboko, ale wektor tej głębi niesie w głąb nas,
a nie na zewnątrz, więc oddala nas w odosobnienie. Bardzo mnie to fascynowało,
kiedy pisałam. Wiem, że to nic odkrywczego, ale chciałam w to wejść po swojemu,
ze swoim pisaniem. Celowo trochę odrealniłam bohaterkę, rozciągnęłam ją w
czasie, a jednocześnie okroiłam z dookreśleń. I tak raz studiuje, raz pracuje w
Londynie, mieszka z rodzicami, mieszka sama, raz ma 21 lat, a później nie
wiadomo ile..., a to wszystko nieważne, to tylko drobne zmienne. Niezmienne są
noce, imprezy, ciągłość sekwencji ciał, spotkania z byłym, szukanie
Zakodowanego, momenty celebracji własnego uwrażliwienia, picie - wszystko to,
co rozpuszcza bohaterkę, nadaje jej takiej gęstości, że można ją wziąć pod tę
lupę prozopoetycką i rozbabrać słowem. Zainteresował mnie też taki obrazek,
kiedy młoda kobieta mitologizuje kontakty seksualne, czyni seks językiem
poznania, uzależnia się tak, że do seksu ograniczają się jej kontakty ze
światem. Zainteresowała mnie erotyka jako przestrzeń dla wielu ludzkich
doświadczeń: afirmacji, miłości, boskości, poniżenia, manipulacji, autoagresji.
Czy to jest kumulacja pesymistycznych wizji człowieka, komentarz anonimowości w
dzisiejszym świecie...? Nie wiem, może sama jestem nieco otępiała w swoim
"kokonie" :) bo pisząc, interesowałam się wyłącznie jednostką, którą
próbowałam poprzestrzelać tekstem jak najgęściej, a nie myślałam o ogóle i
diagnozie jego kondycji...
K.M.: Wspomniała Pani o tym, że usilnie starała się udziwnić (utrzymać
poziom tego udziwnienia) narrację w [DROGI_ZAKODOWANY]. Czyli utwór (chodzi
mi oczywiście o formę) powstał raczej na drodze ciężkiej pracy, wielu poprawek, na szukaniu
odpowiednich słów niż był wynikiem spływającej weny, gotowych myśli kłębiących
się w głowie?
Ewa Piątek: Spora część tekstu spadła na kartkę (bądź ekran) z
powietrza, w jakiejś magicznej chwili, ale później był chaos. Wieczorem w
natchnieniu można napisać coś "popłyniętego", a rano okazuje się, że
nie wiadomo o czym i po co jest dany tekst i trzeba go wywalić albo
przebudować. Ponieważ nie pisałam według planu-szkieletu, tylko dawałam się
ponosić na bieżąco, to później trzeba było poustawiać fragmenty tak, żeby droga
bohaterki była czytelna, ewentualnie je uzupełniać, stanowczo powyrzucać
niepotrzebne. A i samego męczącego poprawiania poszczególnych słów, zdań,
skracania zbyt długaśnych oczywiście było mnóstwo i czasami naprawdę nie byłam
pewna czy coś z tego wyjdzie. Na koniec bardzo pomogła mi zaprzyjaźniona
korektorka, Agata, która w tym czasie pracowała w gazecie i w przeciwieństwie
do mnie miała umysł przyzwyczajony do wytwarzania zdań informujących o konkretach.
Wyłapała kilka momentów, w których naprawdę przesadziłam z poetyckim
rozmemłaniem, z przyzwyczajenia do własnego tekstu i zmęczenia nim straciłam
czujność. Tak, to była ciężka praca, mimo że efekt objętościowo tak skromny.
K.M.: Wiemy już, że Pani utwór dojrzewał w domowym zaciszu. Książka
przeleżała około siedmiu lat w szufladzie, zanim trafiła na rynek. Dzięki
namowom przyjaciela Pani ją wydała. Ale odnoszę wrażenie, że Pani dystans i
chyba brak pewności siebie na tym polu (a może to skromność?), sprawiają, że
ani nie czuje się Pani jakoś wyjątkowo z tej okazji, ani nie zmieniło to (publikacja)
specjalnie niczego w Pani życiu? Mylę się?
Ewa Piątek: Rzeczywiście tak jest. Najpierw długo nie mogłam zabrać
się za poprawianie tekstu, nie było też pieniędzy, by wydać książkę, a kilka
zapytanych wydawnictw nie podjęło tematu (jedynie Kwartalnik FA-art wydrukował
fragment, co było zachęcające), ale inna sprawa, że pisanie nie było dla mnie
najważniejszą rzeczą, pozwalałam mu czekać. Kiedy wreszcie poprawiłam książkę i
dostałam bydgoskie stypendium, też nie byłam pewna co to właściwie znaczy, bo
stypendia to taki kredyt zaufania, komisja nie czyta tekstów, których wydanie
wspiera. Ciężko mi uchwycić ewentualny moment sukcesu, chociaż cieszę się, że
sfinalizowałam pomysł. Kiedy np. gramy spektakl, czuję, że daję z siebie
niesamowicie dużo i od razu dostaję za to skupienie widowni. Jeśli tworzenie to
próba podjęcia dialogu, to w przypadku książki te interakcje są trudniej
uchwytne, cichutkie i powolne. A ja generalnie mam tak, że doceniam wartość
"produktów" własnego tworzenia najczęściej na bazie jej potwierdzenia
ze strony innych. Chociaż sam proces twórczy - droga, osobiste doświadczenia na
tej drodze to coś niesamowitego, co czuję od razu (często to właśnie droga jest
ważniejsza od finału), ale do tego akurat nie potrzeba publikacji czy pokazów.
Rzeczywiście wydanie książki niewiele zmieniło w moim życiu. Może gdybym była
bardziej zżyta z lokalnym środowiskiem literatów, poczułabym więcej po tej
publikacji, bo byłabym na nią jakoś bardziej "nakręcona"...? Cóż,
może to dopiero przede mną, może po tym wywiadzie pobiegnę po szampana? :)
K.M.: Proszę zdradzić, czy myśli Pani o tym, aby potwierdzić swoją
pisarskość kolejną publikacją? Drzemie już w Pani jakiś pomysł, jakieś myśli
chcą się zmaterializować?
Ewa Piątek: Tak, mam dwa pomysły, ale znowu są niepilne i do tego
za młode jeszcze, żeby móc o nich opowiadać. I na tym etapie nie wykluczam, że
nie doczekają się należytego zapału z mojej strony i jednak już niczego nie
napiszę. Ale mam nadzieję, że uda się i kolejna książka powstanie.
K.M.: A jakie lektury Pani preferuje? Kto jest ulubionym autorem?
Ewa Piątek: Lubię Olgę Tokarczuk, Sylwię Chutnik, Justynę
Bargielską, Coetzee, Susan Sontag, Sylwię Plath, Aglaję Veteranyi, Milana
Kunderę, Kena Wilbera... ale to tak na dziś, bo mam wędrujące preferencje. Z
ludzi teatru uwielbiam czytać Eugenio Barbę i Jerzego Grotowskiego; to są
specjaliści, którzy budzą we mnie miłość do warsztatu teatralnego i pozwalają
stale na nowo odkrywać jego głęboki sens. Czasem, kiedy mam w głowie
zamieszanie, relaksuję np. przy kojącej lekturze Pemy Cziedryn albo np. takim
poradniku Joanny Posoch "Lawendowe pole", który podbudowuje marzenie
o wyciszeniu na wsi.
K.M.: I na koniec proszę powiedzieć, co jeszcze niezwykłego,
oryginalnego czy/i twórczego chciałaby Pani zrobić w życiu? Czego spróbować?
Ewa Piątek: Ciężko powiedzieć o czymś niezwykłym, bo wszystko o
czym pomyślę na poważnie staram się stopniowo zmieniać w plan, a plan już niezwykły
nie jest, bo jest... na przykład rzetelny :) Ale dwie rzeczy, które mnie kuszą,
a na które jeszcze nie mam pomysłu, to śpiewanie (które lubię, ale stosuję
bardzo rzadko, przy okazjach teatralnych, a chciałabym systematyczniej i
niezależnie) i mieszkanie na Teneryfie połączone z zarabianiem na życie jakąś
sztuką uliczną, np. monodramem z akompaniamentem granym na bębnie przez męża :)
K.M.: W takim razie życzę spełnienia marzeń i bardzo dziękuję za tę
niezwykłą rozmowę.
Rozmawiała: Kinga Młynarska
Fotografie:
1. A. Maciejewska
2. mat. prasowy
3. M. Dziemitko
4. A. Maciejewska
Bardzo mi się podobał ten wywiad. Powodzenia życzę w dalszych interesujących wywiadach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńKinga jesteś wielka :-)
OdpowiedzUsuństaram się, dzięki :)
Usuń