poniedziałek, 4 sierpnia 2014

WYWIAD: Joanna Jax

Joanna Jax, absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, pasjonuje się malowaniem na szkle, uwielbia czytać biografie oraz pisać, do tej pory publikowała krótkie opowiadania, „Dziedzictwo von Becków” to jej powieściowy debiut.

Kinga Młynarska: Kim jest Joanna Jax?

Joanna Jax: Kobietą o wielu twarzach.

K.M.: A jakie oblicza Pani nam ujawni? Czym zajmuje się Pani na co dzień? Jakie jest Pani hobby?

J.J.: Na co dzień pracuję jako manager w dużej firmie ogrodniczej i to zajmuje mi większość czasu. Hobby to pisanie, bawienie się słowem, maluję też na szkle. To te najważniejsze, mam też kilka innych zainteresowań. Jakie oblicze ujawnię? Nie wiem, to się okaże. Sama jestem ciekawa.

K.M.: „Dziedzictwo von Becków” to Pani pierwsza powieść, proszę zdradzić, co czuje debiutant trzymając w rękach papierową wersję swojej książki?

J.J.: Dziwne uczucie, jakby to nie była moja książka. Wciąż widziałam ją na ekranie laptopa, potem upstrzoną poprawkami, uwagami i przypisami. I chociaż znałam ją niemal na pamięć, chwilami byłam zdziwiona, że coś napisałam w taki, a nie inny sposób. Jest to jednak uczucie przyjemne, wzruszający moment, i ta myśl, że coś po sobie zostawię. Miałam wiele szczęścia, że ktoś uwierzył w tę książkę.

K.M.: W swojej recenzji napisałam: „Dziedzictwo von Becków” to przede wszystkim historia o przeznaczeniu w życiu człowieka. O tym, jak bardzo nie mamy wpływu na własny, ale z drugiej strony – jak wielki wpływ możemy mieć na los drugiej osoby – zgodzi się Pani z taką interpretacją?

J.J.: Nie do końca się z tym zgodzę. Niektóre rzeczy nam się przytrafiają i rzeczywiście nie mamy na to wpływu, reszta jest wynikiem naszych lepszych lub gorszych wyborów czy decyzji. Natomiast zgadzam się z drugą częścią twierdzenia. Druga osoba może bardzo wpłynąć na nasze życie. Może sprawić, że będziemy żyli długo i szczęśliwie albo zamienić nasze życie w piekło.

K.M.: Skąd pomysł na taką fabułę, tak dużą rozpiętość czasową, tylu bohaterów? Postawiła Pani nie lada wyzwanie przed sobą, tym większe proszę przyjąć gratulacje i słowa uznania.

J.J.: Moja wyobraźnia nie lubi próżni, muszę przemieszczać się w czasie i przestrzeni. Widocznie ma niski próg nudy :). Inna część mojego mózgu usiłuje nadać temu sens i logikę. Widziałam miejsca, obrazy, ludzi, a potem siadałam i pisałam. Dopiero gdy skończyłam wątek i dawałam odpocząć wenie, poprawiałam styl, literówki itp. Chyba że trafiłam na jakiś problem merytoryczny, wówczas sprawdzałam tę kwestię od razu.  Nie wiem skąd mi się to bierze, historii do napisania w mojej głowie mam co najmniej na 5 powieści. A jestem dopiero przy drugiej. Pomysł na "Dziedzictwo von Becków" pojawił się po raz pierwszy kilkanaście lat temu...

K.M.: Ale „Dziedzictwo…” to chyba nie tylko wyobraźnia. Jak długo trwały przygotowania i praca nad książką? Choćby samo tło historyczne w Pani powieści jest imponujące, a przecież nie mogła Pani być wszędzie tam, gdzie dzieje się akcja i co najważniejsze – w każdym z opisywanych okresów. To wymagało porządnego przygotowania.

J.J.: Całość zajęła mi niecały rok. Gdy rodził się pomysł, rozpoczynałam poszukiwania materiałów, sprawdzałam, oglądałam stare fotografie. Jeśli w trakcie pisania pojawiła się wątpliwość co do jakiegoś szczegółu, zaczynałam szperać w książkach, internecie, zamęczałam znajomych dziwnymi pytaniami. Naprawdę starałam się sprawdzić każdy szczegół dotyczący tła historycznego.

K.M.: Pani postaci to twory bardzo wyraziste i szalenie skomplikowane. Nikt nie jest jednoznacznie dobry czy zupełnie zły. Nawet Rita, której czytelnicy raczej nie są w stanie polubić, przeżywa swoje dramaty, które są przyczyną jej późniejszych decyzji. Czy bohaterowie to ten element, z którego jest Pani najbardziej dumna?

J.J.: Bohaterowie stuprocentowo źli i stuprocentowo dobrzy byliby niewiarygodni. Z każdego człowieka udaje się wykrzesać odrobinę dobra i z każdego można zrobić potwora. Wystarczą określone okoliczności i odpowiednia stymulacja. Psychologowie społeczni przeprowadzali takie eksperymenty i okazało się jak słaby może być człowiek, np. w określonej grupie i poddany stosownej presji. Człowiek  jest skomplikowany. Często wyrażamy sądy w stylu "nigdy bym tego nie zrobił/-ła", a kiedy podobna sytuacja nam się przytrafia, wówczas to  już nie jest takie oczywiste.

K.M.: Po lekturze „Dziedzictwa…” czytelnik może uznać Autorkę za specjalistę w dziedzinie psychologii, za historyka, za pisarza z ogromnym dorobkiem – bo na każdym polu jest Pani bardzo wiarygodna, solidna i szczegółowa. Nie sposób wymienić tych najlepszych elementów, bo każdy jest zaskakująco doskonały. Jeśli Pani nie potrafi wskazać tego, który jest największym powodem do dumy, to proszę chociaż zdradzić, przy którym miała Pani najwięcej pracy, co było najtrudniejsze?

J.J.: Najwięcej problemów miałam ze strefami okupacyjnymi Niemiec po II wojnie. Jak dokładnie przebiegały granice i jak poszczególne państwa "rozliczały" nazistów. Sierociniec w Gdańsku prowadzony przez siostry boromeuszki wyszukałam w monografii szpitala Najświętszej Marii Panny. Trzy dni szukałam odpowiedniej dzielnicy w Berlinie Wschodnim, chociaż jej nazwa pada w książce 2 lub 3 razy. A jeśli chodzi o konkretne wątki, najtrudniejsza była scena gwałtu. Nie chciałam, żeby była zbyt wulgarna, a jednocześnie miała być "gongiem", który na długo pozostaje w głowie. Utwory Adagietto Mahlera i Parita in d Minor part 1 Bacha też były dobrane nieprzypadkowo. Natomiast nie czuję się specjalistką w żadnej z tych dziedzin, które Pani wymieniła.

K.M.: Podczas pisania „Dziedzictwa…” nie kusiło Pani, żeby z tej historii stworzyć wielotomową sagę? Żeby jeszcze bardziej rozwinąć niektóre wątki i losy bohaterów drugoplanowych? 

J.J.: Książka i tak ma ponad 400 stron.  Miałam takie plany odnośnie kilku  bohaterów, ale uznałam, że lepiej będzie jeśli odbiorca poczuje niedosyt, aniżeli przesyt :).

K.M.: Przeczytała Pani papierową wersję swojej książki?

J.J.: Tak, oczywiście.

K.M.: Jak bardzo autor przeżywa swoje dzieło? Jest Pani usatysfakcjonowana z efektu końcowego swojej pracy czy uważa Pani, że coś można jeszcze było poprawić? Czy w ogóle nachodzą Panią takie wątpliwości już po wydaniu książki?

J.J.: Oczywiście, że przeżywam. Bardzo emocjonalnie podchodzę do pisania, to jeden z uroków mojego hobby. Myślę, że w dniu, w którym pisanie stanie się jedynie "rzemiosłem", przestanie mnie  fascynować. Bez względu na to czy coś piszę, czy maluję, zawsze czuję niedosyt. Wydaję mi się, że mogłam zrobić coś lepiej, inteligentniej czy ładniej. Natomiast już na tym etapie, kiedy książka jest wydana albo obraz wisi na czyjejś ścianie, odpuszczam i staram się już nie myśleć nad niedoskonałościami.

K.M.: Dlaczego ta historia musiała czekać kilkanaście lat na swoją papierową wersję? Musiała nabrać odpowiedniego kształtu czy może niezbyt wierzyła Pani w swoje możliwości?

J.J.:  Nie wierzyłam w swoje możliwości. Owszem, wiedziałam, że mam tzw. "lekkie pióro", ale pisanie opowiastek, felietonów czy innych małych form, to zupełnie coś innego niż napisanie dobrej książki. A ja chciałam napisać książkę, którą zechcą przeczytać inni.

K.M.: Kto był pierwszym recenzentem Pani powieści? Jest wśród Pani najbliższych osoba, która ma ten zaszczyt czytania przed wszystkimi?

J.J.: Osoba, która niejako zmusiła mnie do napisania tej książki, moja przyjaciółka. Dostała do przeczytania pierwsze 130 stron od razu i resztę w kawałkach, dosłownie jeszcze "ciepłe", bez korekty.

K.M.: Wspomniała już Pani, że pracuje nad drugą powieścią. Zdradzi nam Pani jakieś szczegóły?

J.J.: Tylko tyle, że znowu wbijam kij w mrowisko… I oczywiście w tle historia najnowsza oraz wiele ciekawych miejsc. Nie chcę zdradzać szczegółów, ponieważ moja wyobraźnia jest przekorna i mogę pewnego dnia przewrócić swoją powieść do góry nogami. Przez pół roku zbierałam materiały do książki z wątkiem o Islamie, studiowałam Koran, oglądałam filmy, czytałam książki i notes miałam pełen informacji, po czym dotknęłam klawiatury i zaczęłam pisać zupełnie inną książkę...

K.M.: A jakie lektury preferuje prywatnie Joanna Jax?

J.J.: Biografie, thrillery, obyczajowe z tłem historycznym, podróżnicze, dużo tego.  Nade wszystko lubię takie książki, do których zdarza mi się kilkukrotnie powracać i zawsze czerpię przyjemność z ich czytania.

K.M.: Pisała (pisze) Pani opowiadania, maluje, czy tę Pani artystyczną działalność można gdzieś podglądać? Prowadzi Pani stronę internetową?

J.J.: Mam taką amatorską stronkę przez siebie zrobioną, ale nie jestem jeszcze gotowa na jej promocję (muszę ją podrasować). Opowiadania z blogu zamieniły się w niemal 200 stronnicową książkę, która jednak wydaje mi się zbyt infantylna. W zasadzie to zbiór zabawnych historii, które przytrafiły się młodej dziewczynie, żyjącej u schyłku lat 80-tych.

K.M.: Na koniec proszę zdradzić, czy „Dziedzictwo…” wiele zmieniło w Pani życiu?

J.J.: Na tę chwilę "Dziedzictwo.." niewiele zmieniło w moim życiu. Jest radosnym akcentem, ucieczką, gdy wszystko wali się na głowę, ale w wymiarze przyziemnym czy materialnym nie ma wpływu na moje wybory czy decyzje. Chociaż nie ukrywam, że życzyłabym sobie, aby to się zmieniło :).

K.M.: Z całego serca życzę zatem spełnienia tego i innych, nie tylko literackich, marzeń. I z nadzieją na następny „powieściowy pretekst” do kolejnej rozmowy, bardzo dziękuję za tę dzisiejszą.


Kinga Młynarska

1 komentarz:

  1. Wkrótce będę czytać książkę, cieszę się,że przeczytałam akurat przed lekturą rozmowę z autorka :)

    OdpowiedzUsuń