Ale jakże duże było moje zaskoczenie, kiedy w trakcie czytania zorientowałem się, że…. w zasadzie to zaskoczenia nie było, bo rzeczywiście jest to pozycja skierowana do obecnych i przyszłych adeptów sztuki dziennikarskiej, ale……. nie oznacza to, że pozostali czytelnicy, bez względu na to czy są to „fani” Kapuścińskiego czy też nie, nie znajdą tu nic dla siebie. Wręcz przeciwnie. Zawsze powtarzam, że nie ma znaczenia do kogo publikacja jest kierowana – ważne jest tylko, czy ten kto po nią sięga, będzie chciał coś z niej wynieść. I ta książka jest doskonałym tego przykładem. Nie szukałem porad i wskazówek jak być dziennikarzem. Szukałem obiektywnych porad i wskazówek jak patrzeć na świat, aby jak dziennikarz, widzieć więcej i dostrzegać to, czego się nie widzi na pierwszy rzut oka. Szukałem też subiektywnych punktów widzenia i ocen otaczające rzeczywistości, z którymi mógłbym się zmierzyć. I mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dostałem obie te rzeczy. Książka jest więc skierowana zarówna do dziennikarzy jak i do nie-dziennikarzy. Jak to możliwe? Najzwyczajniej w świecie każda grupa skupi się na innych jej aspektach i co innego dla siebie wyłuska.
Gwoli prawdy należy jednak zaznaczyć, że w gruncie rzeczy, ten aspekt „jak być dziennikarzem i tworzyć warsztat” to raczej myśl przewodnia niż jedyny temat tej pozycji. Dominuje on w pierwszej części książki, wspomnianych zapisach z wykładów dla studentów (w przeciwieństwie do drugiej części – tej w której otrzymaliśmy trzy rozmowy-wywiady z Kapuścińskim, gdzie dziennikarstwo i sztuka reportażu są bardziej pretekstem niż celem rozmowy). Część pierwsza zainteresuje ze względu na uwagi i rozmyślania Kapuścińskiego na temat zawodu dziennikarza: począwszy od omówienia niezbędnych atrybutów wewnętrznych uprawiającego ten zawód – empatii, pokory, otwarcia na ludzi, otwartości umysłu, a skończywszy na uwarunkowaniach zewnętrznych determinujących zawód – zjawisku globalizacji, rozwoju technologicznego i cyfryzacji oraz globalnej zmiany charakteru „informacji”, która nie jest już źródłem wiedzy i nośnikiem (czasem niewygodnej) prawdy, ale narzędziem zysku (a w związku z tym dziennikarz to nie poszukiwacz prawdy, ale pracownika-trybik korporacji medialnej). Prócz tego jest wiele z tego, co „dziennikarskie tygryski” lubią i powinny wiedzieć – etyka dziennikarska, zjawisko i rola cenzury, strategie dobrego reportażu, przyszłość mediów i tym podobne, co ważniejsze pojęcia i zjawiska, które trzeba brać pod uwagę, by być dobrym dziennikarzem (a może nawet nie tylko „dobrym”, ale w ogóle dziennikarzem, a nie tylko wspomnianym pracownikiem korporacji przygotowującym wraz z wieloma mu podobnymi produkt medialny dla odbiorcy końcowego).
Część druga (rozmowy/wywiady) z Kapuścińskim – tu także mamy sporo o dziennikarstwie - o tym jak być dziennikarzem, jak i o czym pisać, o niebezpieczeństwach, obowiązkach i zaletach, o jasnych i ciemnych stronach tego zawodu. Różnica jest taka, że w tej części nie mamy do czynienia z Kapuścińskim-wykładowcą, ale z Kapuścińskim-gawędziarzem, reporterem z krwi i kości. Tu na pierwszy plan wysuwają się historie, kontekst i doświadczenia reportera. Odpowiadając na zadane pytania lub po prostu rozważając na różne tematy, Kapuściński opowiada o bolączkach z jakimi przyszło mu się zmierzyć w jego karierze reportera i korespondenta. Teorii uczymy się na podstawie praktyki – ta i ta cecha, to i to zjawisko, w tym i tym konkretnym przypadku okazały się kluczowe, niezbędne, pomocne. Konflikty etniczne w Afryce, migracje do miasta i zanik chłopów jako klasy społecznej, polityka i sens istnienia europejskich organizacji humanitarnych – zjawiska zachodzące w świecie pod koniec XX wieku, ledwo zaakcentowane, zaciekawiły mnie o wiele bardziej niż cel, któremu miały służyć (nauka warsztatu dziennikarza). Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Jedni recenzenci chwalili za trafność diagnozy i uniwersalność tego fragmentu (bo problemy aktualne są także dziś), inni krytykowali, że dostaliśmy groch z kapustą, bo miało być o dziennikarstwie, a dostaliśmy jakiś misz-masz - trochę warsztatu, trochę, dobrze napisanych i stojących na wysokim poziomie, ale mimo wszystko znanych z innych prac autora, rozważań i historii, które może i ciekawe, ale chyba nie o to chodziło. Ja napiszę tak – może do tej książki trzeba podejść więcej niż raz.
Pisząc tę recenzję, przeglądając „To nie jest zawód” raz jeszcze, w miejscach które wydawało mi się, że znam, widzę nowe rzeczy. Tak jak napisał Kapuściński, wszystko się zmienia, to co było aktualne wczoraj, nie musi być dzisiaj, bo wszystko się zmienia niewiarygodnie szybko. Najpierw czytałem dla przyjemności – dostrzegłem niesamowite historie. Przeglądam drugi raz na potrzeby recenzji – dostrzegam fragmenty merytorycznie przydatne dla mnie, jako autora jakiegoś tam pisemnego środka przekazu. Chyba każdy kto przeczyta tę książkę (zresztą jak i każdą inną) będzie miał rację w jakiejś części, bo akurat spojrzał na coś innego, bo coś innego było mu potrzebne. Niby to taka oczywista prawda, ale dopiero ta książka mi to wyjątkowo mocno uświadomiła.
No a teraz część trudniejsza recenzji – co mi się nie podobało (i tu pewnie się gromy na mnie posypią, bo mam czelność rękę podnosić na książkę „Mistrza” – a przynajmniej o nim i z jego myślami). Ale chyba za bardzo wziąłem sobie do serca, co tam też Pan Kapuściński napisał o „prawdzie” i dziennikarstwie. Ja dziennikarzem nie jestem, ale mam jakieś poczucie, że powinienem pisać prawdę (tak jak dziennikarz), a nie tylko pisać to, co odbiorca chce czytać. A częścią tej prawdy są też wady, czy też raczej „zgrzyty”, które zwróciły moją uwagę w trakcie lektury. W zasadzie są dwa takowe, raczej czysto subiektywne, aspekty, mianowicie: Po pierwsze: Kapuściński to z pewnością bardzo inteligentny i mądry człowiek, o niezwykłych umiejętnościach pojmowania zjawisk, logicznego myślenia i zdolności empatii. Da się to wyczuć zarówno w tym co mówi, jak i w tym, jak konstruuje zdania, jakiego używa języka, jak ubiera myśli w słowa.
Kiedy porusza jakiś temat, nie ogranicza się jedynie do wyartykułowania swojej opinii, ale wzbogaca ją historiami z własnego doświadczenia, przywołuje przykłady z życia codziennego, powołuje się na różne autorytety, sięga po wcześniejsze swoje prace i utwory…. i ogólnie całe to bogactwo sprawiało, że momentami miałem trudność uchwycenia głównej myśli całego wywodu. A żeby było śmieszniej, paradoksalnie, jedną z rzeczy jaka zachwyciła mnie w wypowiedziach autora, jest ich…. zwięzłość. Nie „przytłoczyły” mnie wielozdaniowe, wielostronicowe dywagacje – każdy odrębny wykład Kapuścińskiego to dwie, góra trzy stronice – maksimum treści zapisane przy pomocy minimum znaków. Ja osobiście mam tendencje do zdań wielokrotnie złożonych, dygresji i uciekania od głównego wątku, więc „poznałem ten ból”, który czuje mój rozmówca, kiedy przywołuje mnie do porządku słowami „Czekaj, zgubiłem się…”.
Najwyraźniej nie jestem przyzwyczajony do warsztatu Kapuścińskiego, bo musiałem włożyć sporo wysiłku, aby wyłuskać te fragmenty (te małe „cegiełki”), które jako przeciętny człowiek, który ani nie jest dziennikarzem, ani nigdy takim nie planował być, ani też specjalnie nie orientuje się w problemach Afryki czy nie zagłębiał problemów cenzury PRL-u, będę w stanie zrozumieć, skonfrontować ze swoim światopoglądem i na koniec ewentualnie je do tegoż światopoglądu włączyć. Wierzcie mi jednak, że ten wysiłek bardzo się opłacił, bo intelektualnie książka bardzo mnie wzbogaciła jak żadna od bardzo dawna. Niejako więc można powiedzieć, że ta „wada”, jest jednocześnie „zaletą”, ale ponieważ ta recenzja, to de facto subiektywne wrażenia, a subiektywnie mi to przeszkadzało w odbiorze, to podciągnąłem to „zjawisko” pod tę pierwszą kategorię, choć obiektywnie, jak już wspomniałem, jest to niezwykły pokaz umiejętności autora (choć musimy pamiętać, że jest to tłumaczenie na polski słów Kapuścińskiego, więc tutaj musimy brać poprawkę, że część tych wad/zalet jest „zasługą” tłumaczenia).
Po drugie: Kapuściński to z pewnością bardzo inteligentny i mądry człowiek, o niezwykłych umiejętnościach pojmowania zjawisk, logicznego myślenia i zdolności empatii (tak, wiem, że to już pisałem). I nie jest to tylko moje odczucie – prawie każda osoba, która w tej książce głos zabiera, nie da Wam o tym zapomnieć. Nie wiem czy to tylko moje subiektywne wrażenie (właściwie to na pewno tylko moje subiektywne wrażenie), ale kiedy po raz n-ty rozmówca zwraca się do Kapuścińskiego lub mówi o nim per „Maestro”, „Mistrzu”, „największy”, „wybitny”, „Jego ekscelencjo” (no dobra, to ostatnie zmyśliłem”), to ja przestaje myśleć o Kapuścińskim jak o świetnym dziennikarzu i fachowcu, i człowieku takim jak ja – wzoru dziennikarz do którego nie tylko powinienem dążyć, ale też mogę osiągnąć, ale widzę wręcz kandydata na świętego – wzór cnót, dobra i miłości, ale przez to wzór nieosiągalny.
I to bardzo mi zepsuło odbiór treści. Wadą tej książki jest w tym wypadku poniekąd to, że jest książką – widzimy wyrazy, ale nie znamy kontekstu wypowiedzi słów, nie słyszymy głosu, intonacji, mimiki ich autora. W momencie zakodowania sobie w mojej głowie obrazu Kapuścińskiego jako tego kandydata na świętego, tego ideału, mistrza, maestro… cóż, ideały się nie denerwują, nie podnoszą głosu, nie oburzają, nie przeklinają, nie targają nimi emocje, nie mają wątpliwości…. Przez pierwszych kilkadziesiąt stron było w porządku - czułem emocje w tym co mówi - jego rozczarowanie współczesnym dziennikarstwem, obrzydzenie do cynizmu i zakłamania, w jego słowach czułem jego pasję w tym co robi. Ale z czasem, przez kolejne panegiryki, Kapuściński stawał się autorytetem o boskim niemalże statucie, który ex cathedra wygłasza swoje prawdy, z którymi to się nie polemizuje, bo właściwie to nie ma sensu, bo są tak odległe od rzeczywistości, jak ich autor daleki jest od zwykłego śmiertelnika.
Tak więc drodzy przyszli i obecni dziennikarze i pisarze, pamiętajcie o tym, że nie jesteście tylko maszynami do przelewania myśli na papier - tworząc książki, wywiady, reportaże, wkładacie w nie cząstkę siebie – swoje przekonania, emocje, wiedzę i doświadczenia. Często to właśnie te Wasze osobiste aspekty zdecydują o sukcesie Waszego tekstu, ale czasami, jak u mnie w powyższym przypadku, jeśli te Wasze emocje za bardzo się z tekstu przebijają, mogą zacząć wpływać na czytelnika w sposób, na jakim Wam wcale nie zależało.
Podsumowując (wreszcie)…..hmmm, ujmę to tak, w skrócie – książka spodobała mi się tak bardzo, że nie tyle włączę ją do swojej biblioteczki, ale…. podaruję ją jakiejś bliskiej osobie. Książka naprawdę poszerzyła moje horyzonty myślowe i dała zupełnie nowe spojrzenia na zarówno nowe jak i znane zjawiska. I przez ten pryzmat na nią patrzę – jako publikację rozwijającą, a nie podręcznik czy zbiór porad dla dziennikarzy czy studentów dziennikarstwa. I jako takie narzędzie rozwoju komuś ją podaruję, bo rozwój uważam za coś dobrego,a dobrem trzeba się dzielić, zwłaszcza z ludźmi, na których Ci zależy (przepraszam za ten truizm, ale jest już po północy i nic lepszego na zakończenie nie wymyślę).
Piotr Śliwiński
Za książkę dziękujemy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz