sobota, 17 maja 2014

George R.R. Martin "Światło się mroczy" - recenzja


„Światło się mroczy” jest debiutancką powieścią Martina, jeszcze z 1977 roku. Dzięki niej można zaobserwować, że minęło sporo czasu zanim znany z bardziej, czy mniej komercyjnego sukcesu sagi „Pieśni Lodu i Ognia” autor nabrał wszystkiego, co teraz w nim najlepsze. Po tej lekturze można dostrzec jak zmienił się styl samego pisarza, ile umiejętności, obycia z piórem (choć w tych czasach to już z klawiaturą) nabrał. Czasami taka podróż do źródeł może być mecząca i nudna, acz w tym przypadku dla mnie była dość pouczająca.

Zanim otworzyłam książkę zapoznałam się z opisem książki na okładce. Muszę przyznać, że na swój sposób mnie zaciekawiła, ale po przeczytaniu lektury uważam, iż te kilka zdań nie oddają prawdziwego klimatu powieści. Owszem, tkwi w nich zalążek fabuły, wspomnienie o jednej z kultur, o miejscu akcji, choć dla mnie to naprawdę sam czubek kosmicznej góry lodowej.

Główny bohater – Dirk t’Larien po rozstaniu ze swa ukochaną, Gwen Delvano, nie może się do końca pozbierać. Nie cieszy się z kolejnych dni, nic dobrego nie jest dla niego dobre, a w głowie aż huczy od wspomnień z czasów wielkiej miłości. Gdy w jego ręce trafia szeptoklejnot, przedmiot, który skrywa dawne uczucia do Gwen, nasz bohater po chwili wahania rusza w podróż do swej ukochanej. Docierając do niej liczy na to, że uda mu się przywrócić dawny porządek rzeczy - znów będą razem, a jego życie od nowa nabierze sensu. Na planecie Worlorn, gdzie mieszka dziewczyna, przeżywa rozczarowanie. Jego miłość wydaje się nie mieć sentymentu do Dirka, czy uczucia, które niegdyś kwitło między nimi. Co więcej, ukochana jest teraz żoną przedstawiciela odmiennej kultury, Dumnego Kavalaanu. Więzi międzyludzkie są tam postrzegane jako naprawdę nierozerwalne, czego Dirk nie potrafi zrozumieć. Same relacje pociągają do ogromnej odpowiedzialności i jako role społeczne nadają sens całej kulturowej egzystencji.

Dirk ma dylemat - nie wie, czy porwać Gwen z rąk owej wspólnoty, czy też nie. Kobieta zaakceptowała obecny stan i w jakiś sposób kocha męża, a ten z kolei daje jej schronienie, zapewnia opiekę i obronę. Do tego jest kimś wykształconym, szlachetnym. Przypomina mi to troszkę wariant ze smutnej historii Lancelota, Ginewry i Artura, tylko, że w bardziej kosmicznym wydaniu.

Mimo wszystko t’Larien próbuje zbliżyć się do swej damy, przy okazji poznając historię planety, na której obecnie się znajduje. Worlorn jest umierającą planetą. Oddala się od gwiazd, które niegdyś ją ogrzewały. Powolne zanikanie światła sprawia, że ten kto może opuszcza ojczyznę. Gatunki zwierząt i roślin wrażliwych na zmiany środowiskowe wyginęły, a i te silniejsze chylą się ku swemu końcowi. Pozostali ludzie wracają do zasad, które cywilizowany świat odrzucił.

Książka zdecydowanie odbiega od słynnego cyklu autora zarówno tematyką, jak i stylem pisania. Może się rozczarować ten, kto od początku będzie oczekiwać niesamowitych starć między flotami gwiezdnych okrętów, śmiertelnych zagrożeń dla ludzkości, czy też politycznych intryg. Co prawda są tu zawirowania, gdzieś w tle przewinie się informacja o magii, lub jej technologicznym odpowiedniku, jednak ten świat jest daleki od królestwa Westeros. Ale Ci, którzy uzbroją się w cierpliwość dostaną odpowiednią dawkę pościgów i ucieczek, a nawet pojedynków laserowych.

Osobiście najbardziej przeszkadzała mi para głównych bohaterów, którzy nie zdobyli mojej sympatii. Nie do końca rozumiem, co nimi kierowało. Momentami miałam wrażenie, że wątek miłosny pomiędzy Dirkiem i Gwen to tylko pretekst, by pokazać historię nielicznych mieszkańców Worlorn. Jednak za to należy się wielki plus. Na zachowanie się mieszkańców można spojrzeć z różnych perspektyw, poznać pewne zwyczaje. Zwykle jesteśmy ograniczeni przez stereotypy, lub inne czynniki i patrzymy jednowymiarowo na inność, czego by ona nie dotyczyła: religii, kultury, grup społecznych. W „Światło się mroczy” można odnaleźć sposób, aby patrzeć na pewne aspekty życia pod innym kątem niż zazwyczaj.

Autor postąpił z czytelnikiem w charakterystyczny dla siebie sposób. Zasugerował istnienie o wiele większego i bardziej złożonego świata, po czym pokazał tylko mały kawałek. Co do samej powieści, czyta się ją przyjemnie, choć na początku mnogość nazw i wszelakich terminów jest przytłaczająca, ale strona po stronie wszystko się wyjaśnia. Po przeczytaniu całej książki odnoszę wrażenie, że jest to powieść o byciu lojalnym samemu sobie i innym, o poszukiwaniu własnych zasad, o akceptacji własnej osoby i otoczenia.

Mimo rzeczy, które przeszkadzały mi podczas czytania i tak poleciłabym tę lekturę. To coś więcej niż opis kolejnego neverlandu, wątek miłosny i dobra doza akcji. Ale nie wierzcie mi na słowo, sprawdźcie to sami.

Kasia Prokopek

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu: 





4 komentarze:

  1. Być może się skuszę na tę pozycję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recenzja, jestem skłonna się skusić

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie sięgnę po tę książkę, kiedy nadgonię już z Pieśnią Lodu i Ognia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doradzam przeczytać nawet w środku sagi, oderwiesz się i odpoczniesz od wszelakich intryg. Choć możesz odnieść wrażenie, że to całkiem inny pisarz wymyślił "Światło się mroczy", a nie Martin. :)

      Usuń