Czytając opinie innych czytelników na temat tej książki, zauważyłem, że wielu z nich (ja także) po książkę sięgnęło skuszonych ciekawie zaprojektowaną i wykonaną okładką. Niekonwencjonalna jak na obecne standardy grafika (zdaje się, że zwie się to „muralami”) rzeczywiście ma w sobie coś przyciągającego uwagę – i nie mam tu na myśli tych roznegliżowanych pań w bikini w środkowej części… no dobra, przynajmniej nie tylko je mam na myśli. W dobie, kiedy co druga książka* dla młodych ludzi to zdjęcie pięknych młodych ludzi/wampirów/półbogów, zawsze to jakaś miła odmiana, i sądząc po wspomnianych opiniach i przyczynach sięgnięcia po książkę – chyba spełniła swoją rolę marketingową.
No i jest jeszcze druga strona medalu – a raczej jego tylna strona, skoro już mówimy o okładce- opis wydawcy. „Poznajemy młodego Iksa Igreka jako nastolatka zamieszanego w działalność przestępczą, któremu nieobce są alkohol, narkotyki, pobicia oraz izby wytrzeźwień(…) .Jako powieść inicjacyjna, traktująca o dojrzewaniu i próbie przejścia z "Dziecięcości" w "Dorosłość", z czasem przenosi nas w okres, w którym Iks jest trzydziestoletnim mężczyzną (…) Wkroczył zatem w kolejną iluzoryczną rzeczywistość, gdzie normą staje się zwyczajowy rytm dnia: praca-dom-praca. pojawiają się refleksje na temat ogólnej idei wolności i zniewolenia współczesnego człowieka.”. No i gdzieś na samym dole „Powieść filozoficzna”. Aha, książka z przesłaniem – pomyślałem. O kondycji współczesnego młodego człowieka – szczura (tego z wyścigu po kasę). W to mi graj. Trzeba to przeczytać.
Więc żeby nie być człowiekiem, o którym mówi się, że ocenia książkę po okładce (a w tym wypadku jest to określenie jak najbardziej trafne), sprawdźmy, co w treści piszczy. Tytułowy Freelancer – nazwany tutaj Iks Igrek (zabieg zapewne mający na celu zasugerowanie czytelnikowi, że naszym anonimowym bohaterem może być w dzisiejszych czasach każdy – może nawet sam czytelnik odnajdzie w nim jaką część siebie?) to trzydziestoparoletni facet, który nagle traci pracę, która była dla niego spełnieniem marzeń (a przynajmniej tak mu się zdawało), a korzystając z otrzymanych od losu przymusowych wakacji, ma chwilę na zastanowienie się nad swoim życiem i jego celem, i sensem, a przy okazji podejmuje próbę rozwikłania tajemnicę pewnej fundacji, poznając przy okazji dwudziestoparoletnią, ponętną córkę Prezesa (przypomina mi się powiedzenie, że jak Bóg zamyka drzwi, to gdzieś otwiera okno… czy jakoś tak). I w zasadzie, jak dla mnie, ta historia mogłaby nam wypełnić całą książkę, ale autor pokusił się o wplecenie jeszcze dwóch – z przeszłości naszego bohatera, na różnych etapach jego życia. Ich głównym motywem jest młodzieńcze życie wypełnione alkoholem, eksperymentami z narkotykami, „przygodami” na dzielnicy (gdyby to była rzeczywistość, to nie zdziwiłbym się, gdyby dużą część życia nasz bohater nie spędził u psychologa, bo nawet jak na młodego gniewnego, nasz bohater jest co najmniej świadkiem kilku traumatycznych wydarzeń, które na pewno musiały mocno odbić się na jego psychice).
Mam swoje podejrzenia, co do celów takiego snucia trzech opowieści i ich uzasadnienia dla „przesłania” książki (poszukiwanie WOLNOŚCI – w świecie narkotyków, używek, w rodzaju wykonywanej pracy - Freelancera, który sam sobie szefem i panem; w poszukiwaniu CELU, który sam sobie stawiam i nikt, i nic mnie nie ogranicza) ale jak dla mnie z jednego z tych opowiadań można było całkiem zrezygnować, a rozbudować dwa pozostałe lub pociągnąć zupełnie inne wątki o których mowa w powieści (może więcej o nieudanym małżeństwie bohatera?). Jest to moje osobiste odczucie, bo starając się zachować obiektywność, muszę powiedzieć, że to, co w powieści otrzymaliśmy, mimo wszystko dobrze się komponuje i czyta, dając poczucie, że ma to wszystko jakiś głębszy sens, niż tylko to, co dosłownie wynika z treści. A treść można czytać na kilku poziomach dzięki temu, że język i warsztat pisarski autora jest bez zarzutu. Tam gdzie trzeba jest dosłownie i „z pazurem”, a gdzie indziej – metaforycznie, opisowo i „z głębszą nutką dekadencji”.
Można skupić się na treści, a nie na zawiłościach słowa pisanego. Jedyne co mi przeszkadzało w odbiorze, to element, który inni czytelnicy zachwalali – komiksowe, czarno-białe i kolorowe obrazki, uatrakcyjniające opowieść i burzące monotonię ciągłego czytania. Pomijając kwestie artystyczne, bo to kwestia gustu, to rzeczywiście burzyły monotonię, ale i … takie poczucie doskonałości. Dla mnie nie miały sensu i praktycznie przy każdym musiałem się zastanowić i zadać pytania: Ale jak to się wiążę z czymkolwiek, co właśnie przeczytałem? Po co? To w żaden sposób nie wnosi nic do treści?. Tak zobaczyć brylant i podziwiać jego szlif, ale już po wzięciu do ręki pod palcami czuć jakieś wypukłości, jakieś rysy. Psuje to efekt. Na szczęście nie ma tego wiele, ale następnym razem jak autor będzie chciał uatrakcyjnić graficznie swoją powieść, to jak dla mnie to co zaserwował nam w tej powieści, nie jest dobrym rozwiązaniem”.
„Freelancer” jest pozycją godną uwagi. I niech nie wystraszy, przynajmniej co poniektórych z Was, to górnolotnie brzmiące stwierdzenie, że jest to „Powieść filozoficzna”. Dobrze - jest, ale jest to też przede wszystkim ciekawa i wciągająca historia, w której autor w sposób nie moralizatorski i nie nachalny, przemyca rozmyślania na temat problemów współczesności. W zasadzie trudno mi jest wskazać, co jest w niej takiego niezwykłego, ale „coś” w niej jest. Nazwijmy to takim „literackim seksapilem”. Są kobiety, które nie są jakoś specjalnie ładne czy interesujące, ale nie mogą się odpędzić od mężczyzn, gdyż mają „to coś”. Z tą książką też tak jest, przynajmniej w moim uznaniu. Nie postawił bym jej na podium, ale coś w sobie ma. Coś co sprawia, że ja, jeszcze długo po jej przeczytaniu nie mogłem przestać o niej rozmyślać i analizować, co też autor miał na myśli lub jak to się odnosi do mnie i mojego życia. Polecam więc tę książkę wszystkim tym, którzy nie boją się zadawać sobie tego typu pytań (a raczej nie boją się usłyszeć na te pytania odpowiedzi). Nie zdradzę jak powieść się kończy, i czy bohater w końcu odnajduje swoją misję i sens w życiu, ale na pewno czytelnik po skończeniu tej książki będzie mógł powiedzieć, że ona sama dużo sensu w sobie ma.
Autorem recenzji jest Piotr Śliwiński
Naprawdę się uśmiałam. Niedawno książka trafiła w moje progi i prawdę mówiąc kompletnie nie wiedziałam co z nią zrobić. Okładka wcale mi nie przypadła do gustu a śmieję się dlatego, bo tych pań w ogóle na niej nie zauważyłam ;-) Cieszę się że pojawiła się ta recenzja, bo dzięki niej naprawdę nabrałam ochoty na książkę, która już prawie została zesłana w najciemniejszy kąt biblioteki...
OdpowiedzUsuńMyślę, że i ja bym się skusiła do jej przeczytania własnie ze względu na okładkę. Coś w sobie ma...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Sol/Monique
PS. Ja tych Pań na okładce też nie zauważyłam. Ale przypuszczam, że to pierwsze, co widzi każdy facet, który na nią spojrzy.
oj ma :D czytałam i POLECAM wszystkim :D
OdpowiedzUsuń