Na wstępie zasmucę fanów boksu zawodowego – „Żona Tygrysa” bynajmniej nie jest biografią żony polsko-niemieckiego pięściarza, Dariusza „Tygrysa” Michalczewskiego (no chyba że tylko ja miałem takie skojarzenie pierwszy raz stykając się z tytułem książki, i nie ma kogo zasmucać). Jest to powieść o … no właśnie nie wiem. Przeczytałem i do końca nie jestem przekonany o czym. Znaczy coś tam się, jakby przez mgłę, jawi w mojej głowie, ale bez jakiegoś konkretnego kształtu. Pozwólcie, że zacytuję informację od wydawcy:
„Żona tygrysa jest opowieścią, którą po prostu należało opowiedzieć. Aura tajemniczości, bałkański folklor i posępny obraz wojny domowej wplecione w pasjonującą sagę rodzinną. Téa Obreht intuicyjnie wyczuwa, jak poprzez mit dotknąć najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy i jej lęków, i jak z całą mocą pisać o życiu i śmierci. Jeśli w dzieciństwie czytaliście bajki, pokochacie tę książkę.”Nie martwcie się, jeśli po przeczytaniu tego fragmentu nie będziecie w stanie 5 minut później z pamięci wytłumaczyć znajomemu o czym jest ta książka. Ja nawet po jej przeczytaniu tego nie wiem. Ale czy to znaczy że książka jest zła? Ktoś, kto uważa, że dobra powieść obowiązkowo musi mieć solidną historię, powie, że książka dobra nie jest. W sumie ja tak do tej pory myślałem. Ale chyba muszę zweryfikować swoje poglądy w tej kwestii. Bo książka jest dobra, na swój pokręcony, fantastyczny i bajkowy, choć czasem męczący i irytujący, sposób. Bo jej się nie tłumaczy. Ją się po prostu czuje.
Natalia jest młodą, dobrze zapowiadającą się lekarka, żyjącą w jakimś bezimiennym bałkańskim kraju, który próbuje stanąć na nogi po wieloletnich wojnach. W pewnym momencie swojej medycznej kariery wyrusza z misją dowiezienia szczepionek dla sierocińca przyklasztornego leżącego po drugiej stronie nowo ustalonych granic. W międzyczasie w dziwnych okolicznościach umiera jej dziadek – przyjaciel, mentor i człowiek, który w dużym stopniu wpłynął znacząco na jej życie. Korzystając z okazji, że cel podróży leży niedaleko miejsca śmierci jej dziadka – miejscowości Zdrevkovo, Natalia wyrusza w podróż by odzyskać rzeczy zmarłego, ale przede wszystkim zrozumieć, jakie były okoliczności jego odejścia. A jak zwykle w tego typu przypadkach bywa, kluczem do zrozumienia człowieka, jest poznanie jego przeszłości. Dziadek Natalii na szczęście był gawędziarzem i dlatego, choć także z innych przyczyn, zadbał o to, by pamięć o nim przetrwała w sercu i umyśle swojej wnuczki, w formie baśniowo-fantastycznych opowieści, które ta musi teraz przywołać, by odkryć prawdę o nim i przede wszystkim o sobie.
Fabułę książki tworzą dwie takie, dziadkowe opowieści: o tytułowej Żonie tygrysa i o Nieśmiertelniku. Autorka, ustami Natalii, snuje je teraz na łamach swojej książki. Wykorzystując niezwykle żywy i plastyczny język i wplątując całe bogactwo kultury, mitów i przesądów ludowych, nie tylko nadaje im baśniowy charakter, ale także wprowadza do nich „drugie dno” – rozważania o życiu i śmierci, o strachu, zabobonach, a także, w mniejszym stopniu, o wojnie i cierpieniu. W tym wypadku zgodzę się ze stwierdzeniem, że autorka potrafi „dotknąć najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy i jej lęków, i (…) z całą mocą pisać o życiu i śmierci”. Robi to bardzo subtelnie i zmyślnie, bo raczej musimy się domyślać i odkrywać co w tych historiach jest prawdą, a co jedynie efektem wyobraźni, i co z tego dla nas i dla świata wynika.
Czasem Natalia, czasem kto inny, poda nam na tacy jakąś mądrość, jakieś przemyślenie, ale to tak jak z naszymi snami – czasem rozumiemy je bez problemu, wprost, ale przez większość czasu trzeba się mocno nagłowić, aby zrozumieć, co nasza podświadomość próbuje nam powiedzieć. Zazwyczaj jednak zdobyta wiedza warta jest wysiłku i sądzę, że tak samo będzie w przypadku tej powieści – najcenniejsze będą te przemyślenia, do których czytelnik dojdzie sam – nawet jeśli nie będą one takie, jakimi były w zamyśle autorki. Należy jeszcze dodać, że oczywiście sama Natalia też ma swoją historię i tak naprawdę mamy tu trzy przeplatające się opowieści, ale historia lekarki jest w rzeczywistości tłem (czy może spoiwem dla dwóch pierwszych), a sama kobieta jest jednak bardziej narratorem niż bohaterem, choć i ona ma pewne swoje „przygody”. Natalia w końcu pojmuje wiele faktów i ostatecznie wiele dowiaduje się o sobie, dziadku i świecie, ale w porównaniu do ilości miejsca, jakie poświęcono wielu innym opisanym na kartach powieści osób, pozostaje postacią bardzo niedowartościowaną i jednowymiarową. A szkoda.
Prowadzenie równolegle trzech de facto odrębnych historii, to nie lada wyzwanie. Książkę należy czytać bez przerw, jako że przeplatające się trzy różne rzeczywistości i oniryczny charakter dwóch z nich powodują, że po dłuższych przestojach bardzo trudno jest „wbić” się powtórnie w nastrój i łatwo zgubić wątek. Wielowątkowość i obserwowanie tak naprawdę trzech różnych historii może powodować pewne zagubienie. Ja osobiście miałem problemy z nadążaniem, ale jakimś sposobem autorka domknęła wszystkie wątki i z ostatnimi stronicami te trzy różne światy przeplatały się już na tyle ściśle, że całość nabrała sensu. Ta książka to taka mapa do skarbu piratów, którą podzielono na trzy części – pojedynczo coś tam na nich widać, ale dopiero połączone nabierają nowego, prawdziwego znaczenia. Ci, którzy wytrwają i nie zrezygnują po pierwszych kilkudziesięciu stronach, na pewno się nie zawiodą. Ale nawet gdyby ktoś zawiedziony się jednak znalazł, to moim zdaniem Żona tygrysa i Nieśmiertelnik, są na tyle niezwykłe i wciągające same w sobie, że po mogłyby być spokojnie wydane jako odrębne nowele. I nawet jeśli książka nie przypadnie do gustu, to na pewno t dwie historie tak czy siak pozostaną w pamięci, co jest niezwykle (przypadkowo lub celowo) zbieżne z przesłaniem – pamięć o nas pozostanie nie w całości, w każdym najdrobniejszym szczególe, ale właśnie w takich pojedynczych, ale niezwykłych historiach.
Nie ułatwia nam życia autorka także poprzez bardzo niekiedy dokładne i szczegółowe opisy miejsc i ludzi. Chociaż plusem tego jest niewątpliwie fakt, że moja wyobraźnia sama malowała sceny z książki - niemalże z automatu, bardzo płynnie słowa przekształcały się w obrazy. Minusem – że momentami było to po prostu nużące, ale co gorsza – książka nabierała pewnej ciężkości, której nie powinno być w powieści opartej na ulotnych, sennych i mglistych wspomnieniach. Ogólnie odniosłem wrażenie, że spokojnie książka mogłaby być o kilkadziesiąt stron krótsza, bez straty na jakości. Ale trudno ocenić czy książka posiada swój urok i czar pomimo tego, czy może właśnie dlatego, że opisom poświęcono tyle miejsca, ile poświęcono.
Ogólnie nie żałuję czasu spędzonego nad powieścią. Za wcześnie, żeby mówić, że odmieniła moje życie, ale raczej będę skłonny twierdzić, że trochę dobrego do niego wniosła – przynajmniej na płaszczyźnie duchowo-intelektualnej. Ale wiecie czemu sięgnę po następną powieść autorki? Ujmę to w ten sposób – prawie od początku oglądam TVN-owski serial W11 [nie, TVN nie zapłacił mi za reklamę ]. Pamiętam, że pierwszy raz pojawił się na antenie, posypała się fala krytyki, że grający w nich aktorzy (właściwie to nie aktorzy, a ludzie z castingu, w tym prawdziwi policjanci) są sztuczni, drewniani jak Pinokio i w ogóle amatorszczyzna jak się patrzy. No i tak było w rzeczywistości, nie da się ukryć. Z jednak czasem główni bohaterowie rozwinęli się na tyle, że dzisiaj, po latach, to już prawie profesjonalni aktorzy.
Prawdziwą przyjemnością było patrzenie jak Ci naturszczycy, przez te lata uczą się, rozwijają, stają się co raz bardziej wiarygodni i opanowują sztukę występowania przed kamerą. Ale – tak jak w książce – to co widzimy, to tylko pierwsze dno. Bo jest też w tym wszystkim dla nas wszystkich lekcja – nie każdy rodzi się z wielkim talentem, ale pracą i wytrwałością da się osiągnąć to, co na razie wydaje się niemożliwe. W takim kontekście widzę Téę Obreht – młoda autorka, która ma bardzo dobry warsztat i wyobraźnię. I będzie wspaniałą pisarką w przyszłości, a jej powieści z czasem będą stawały się co raz lepsze, w miarę jak będzie zdobywała doświadczenie – tak pisarskie, jak i życiowe. Obserwowanie, jak szlifuje swój talent, jak kolejne powieści spod jej ręki są co raz doskonalsze, będzie zapewne niemałą przyjemnością, a kiedyś, gdy autorka będzie sławna i osiągnie swoje szczyty, my będziemy mogli powiedzieć, że: „Ja ją czytałem zanim stałą się sławna” (a niektórzy mogą dodać: „… bo mam do tego nosa i rozpoznaję talenty pisarskie. ”). Bo tak samo jak niezwykłym przeżyciem jest dorastanie razem z bohaterem ulubionej powieści (jak np. Harrym Potterem), myślę, że równie będzie niezwykłym przeżyciem dojrzewanie razem z jej autorką.
Recenzję napisał dla nas: Piotr Śliwiński
Książkę otrzymaliśmy do recenzji od:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz