środa, 12 lutego 2014

"My, dzieci z dworca ZOO"-Christiane F.-recenzja


Christiane F. miała dwanaście lat, gdy zaczęła palić haszysz. Rok później sięgnęła po heroinę. ,,My, dzieci z dworca ZOO’’ to historia opowiedziana przez piętnastoletnią narkomankę z Berlina Zachodniego, którą się stała. W przyszłym roku nakładem wydawnictwa Iskry pojawią się dalsze wspomnienia Christiane.

Mała Christiane pierwsze lata swojego życia spędziła na wsi. Nikt wtedy nie przypuszczał, że kiedyś będzie na samym dnie. Przeprowadzka do Berlina mocno na nią wpłynęła. Ojciec, który swoją frustrację wyładowywał na córkach i żonie sprawił, że Christiane spędzała w domu możliwie jak najmniej czasu. Tylko, że nie było za bardzo gdzie, bo blokowisko Gropiusstadt było całe wybetonowane i wszędzie pełno zakazów, a miejsc do zabaw brak. Szkoła, do której uczęszczała, była niczym dżungla, a ona sama czuła, że tam nie pasuje. W końcu znalazła sobie koleżankę, z którą zaczęła chodzić najpierw do ,,Haus der mitte’’, gdzie zaczęła palić haszysz i brać ,,kwas’’, a potem do ,,Soundu’’, który szybko doprowadził ją do heroiny. Wtedy Christiane żyła już w ciągłym kłamstwie i była gotowa wymyślić wszystko, żeby zagłuszyć podejrzenia matki. Z czasem było coraz gorzej.

Gdy zaczyna się ćpać piramida potrzeb ma w sumie tylko jeden stopień: heroina. Kolejna ćwiartka, kolejny niuch albo po prostu w żyłę. Jedzenie, sen, zimno, rodzina i wszystko inne traci znaczenie. Narkotyki kosztują, tak jak wszystko inne. Tylko skąd dziecko ma wziąć na to pieniądze? Kradzieże, kołowanie ludzi i cóż, sprzedaż własnego ciała. Nie ma już wartości moralnych czy honoru. Jak można mówić o honorze, skoro jest się gotowym zrobić wszystko dla kolejnej działki? Głód jest nie do zniesienia i przed tym głodem może uratować tylko heroina. Koło zamknięte. A Christiane spadała coraz niżej.

Jej przyjaciele i chłopak Christiane, Detlef, siedzieli w tym bagnie po uszy i żadne nie potrafiło z niego wyjść. Bo jak, skoro jedyni ludzie, jakich znasz i z którymi spędzasz czas, ćpają? Ona i Detlef często marzyli o życiu, które kiedyś mogliby razem wieść. W żadnym ze scenariuszy nie było hery. Kolejne odwyki nic nie dawały. Minął tydzień odtruwania w męczarniach, a Christiane znów była naćpana. Nie pomogły płacze i krzyki matki, nie pomogła złość na samą siebie. Nie pomogły też nekrologi kolejnych osób z jej towarzystwa, ani policja. Była na prostej drodze do tego, żeby się po prostu zaćpać na śmierć.

,,My, dzieci z dworca ZOO’’ to nie jest po prostu kolejna książka o narkomanach. Gdy ktoś umiera, z tego świata naprawdę znika jedno istnienie. Gdy ktoś wbija sobie w żyłę, to właśnie wtedy ktoś się naprawdę naćpał. Właśnie to uderza w czytelnika: to działo się naprawdę. I ciężko się z tym pogodzić. Trudno sobie wyobrazić zwykłe dzieci, które jeszcze zanim zaczęły życie, były już na dnie. Wiele z nich nigdy nie osiągnęło dorosłości. Wiele trafiło do więzienia i miało grubsze akta policyjne, niż niejeden morderca. Bez wykształcenia, perspektyw i planów na przyszłość. Im niżej się spadnie, tym trudniej się podnieść i wyjść na prostą.

Ta książka szokuje i zostawia po sobie ślad gdzieś głęboko w umyśle. Sama długo nie zapomnę historii Christiane i nie ważne jak często byłam na nią zła, gdy każda kolejna próba odwyku kończyła się fiaskiem, miałam ochotę płakać razem z nią. Wciąż wierzyłam, że dla każdego z bohaterów istnieje szansa na normalne życie. Nikt nie zasłużył na to, żeby cierpieć. Przed narkotykami nie ustrzegą nas pogadanki w szkole. ,,My, dzieci z dworca ZOO’’ to cios między oczy i dopiero wtedy dociera do człowieka, że ten świat nie jest tak zły, jak myślał. Jest gorszy, ale trzeba zrobić wszystko, żeby być szczęśliwym i nie zgubić po drodze .



Anna Bellon

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz