wtorek, 15 kwietnia 2014

Nie zabija się czarnego kota - recenzja

Bonia Wit to w rzeczywistości Bożena Witkowska – czterdziestodziewięcioletnia kobieta będąca z zawodu położną. Obecnie matka dwójki dzieci, studentka Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Wychowała się na Mazurach, którym oddała serce już jako dziecko. Prawdopodobnie z tego właśnie powodu przenosi nas w to miejsce akcją powieści „Nie zabija się czarnego kota”.

Czytając tytuł książki ma się wrażenie, że właśnie sięgnęło się po jeden z mrożących krew w żyłach kryminałów lub też powieść przeznaczoną dla miłośników muzyki metalowej, a nie po opowieść obyczajową o mężczyźnie, który postanowił wybrać się na Mazury w celu uregulowania kwestii spadku po zmarłej babci.

Piotr został przedstawiony jako lekkomyślny, beztroski, lubiący zabawę i kobiety trzydziestokilkuletni mężczyzna. Powieść zaczyna się w momencie, kiedy podczas zbyt szybkiej jazdy samochodem, w niesprzyjających warunkach pogodowych ów człowiek potrąca tytułowego czarnego kota. Jak się później okazuje z zaistniałego zdarzenia wynika szereg nieoczekiwanych, niezbyt pozytywnych dla mężczyzny w tym momencie sytuacji. Oczywiście wersja ta skierowana jest do osób będących przesądnymi. Pozostali odbiorcy pomyślą, iż był to zwykły przypadek.

Piotr, będący osobą kompletnie niewierzącą w zabobony, postanowił zbagatelizować sprawę i zająć się jak zawsze swoją osobą, do czasu aż powtarzający się, co noc koszmar stał się obsesją, a w jego życiu pojawił się ktoś, kto obrócił je o sto osiemdziesiąt stopni.
Jeśli chcecie dowiedzieć się, jaki numer wywinęła Piotrowi babcia, jakie nieszczęścia spadły na jego głowę i jak zakończy się ta historia koniecznie musicie przeczytać książkę!

„Nie zabija się czarnego kota” okazało się dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie spodziewałam się niczego ciekawego, stąd moje zdziwienie. Książka została napisana prostym językiem, który powinien trafić do wszystkich bez względu na płeć czy wiek, choć bardziej poleciłabym ją żeńskiej części czytelników. „Ciepła, optymistyczna opowieść, którą czyta się z uśmiechem i wzruszeniem” – takie właśnie słowa można znaleźć na okładce. Mogę podpisać się pod nimi obiema rękoma. Szczerze powiedziawszy, zaliczam książkę do literatury lekkiej, będącej miłym oderwaniem od tych, które są bardziej „wymagające”. Historia banalna, ale godna uwagi.

Rozdziały czyta się szybko Mi wystarczył niespełna jeden wieczór by „połknąć” całość, co oznacza, że zaciekawiła mnie ta historia. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to tylko do tego, że czytając książkę miałam wrażenie, iż mam do czynienia z niezbyt doświadczonym pisarzem. Z tego, co mi wiadomo to pierwsza książka autorki, więc można jej wybaczyć ten brak wprawy. Summa Summarum moja ocena jest pozytywna, więc gorąco polecam zapoznanie się z tą pozycją.

Martyna Klawikowska

Za książkę dziękujemy:

5 komentarzy:

  1. Hej, proszę Cię żebyś przesłała mi swój adres na e-mail: uam20@wp.pl, abym mogła wysłać Ci książkę,którą u mnie wygrałaś. Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę podobnie jak Ty, bardzo przyjemna lektura.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj już dużo słyszałam o tej pozycji. Muszę ją przeczytać, by samej wyrobić sobie ocenę na jej temat :) Bardzo ciekawa recenzja! :]

    OdpowiedzUsuń
  4. Tytuł robi wrażenie! :P

    OdpowiedzUsuń