środa, 2 kwietnia 2014

Lśniące dziewczyny - recenzja

Lśniące dziewczyny” Lauren Beukes to powieść złożona głównie z połączenia dwóch gatunków: thrillera i fantastyki. Motyw kryminalny tworzą epizody z udziałem Harpera Curtisa, bezdomnego i brutalnego mężczyzny, który morduje młode kobiety. Ten motyw funkcjonuje w niezwyczajny sposób – Harper Curtis jest podróżnikiem w czasie, a umożliwia mu to tajemniczy Dom, którego jeden z pokoi przenosi mordercę w czasie od lat 30. aż po lata 90. Na ścianie tego pokoju wiszą niezwiązane ze sobą na pierwszy rzut oka przedmioty, na tej samej ścianie widać nieco już wyblakłe imiona dziewcząt. Przeznaczonych na śmierć lub już zamordowanych – zależy, z którego momentu w czasie na to patrzeć. Jednak jedna z nich na pewno przeżyła i szuka swojego napastnika, który jest przekonany, że jednak pozbył jej się z tego świata...

Tajemniczy, przypadkowo odnaleziony Dom trafił się brutalnemu człowiekowi jak ślepej kurze ziarno. Stanowi bardzo intrygujący obiekt – czytelnika niezmiernie ciekawi, jak Lauren Beukes opisze być może jego historię, powstanie, jakimi zasadami tych podróży zaskoczy. Na okładce można wyczytać tylko enigmatyczne stwierdzenie: „dom (...) jest portalem do innych momentów w czasie”. Niewiarygodne, ale po przeczytaniu „Lśniących dziewczyn” czytelnik nie dowie się na ten temat niczego więcej. Ach, nie, dowiemy się, że Curtis nie może się wydostać poza lata 90... Główny fantastyczny motyw powieści, który z thrillera o mordowaniu młodych kobiet miał uczynić powieść oryginalną i fascynującą, okazał się być potraktowany po macoszemu, tylko na zasadzie samej obecności bez dodatkowych wyjaśnień.

Lśniące dziewczyny” przedstawiają historię człowieka, który jest mordercą, bo jest. Dom, który umożliwia podróże w czasie, bo umożliwia. Lśniące dziewczyny lśnią, bo lśnią. Motyw fantastyczny funkcjonuje tutaj na zasadzie argumentu podobnego do „Słowacki wielkim poetą był, bo był” – autorka poskąpiła jakichkolwiek wyjaśnień podróży w czasie, nie poświęciła ani jednego akapitu historii przypadkowego napotkanego Domu, nie wyjaśniła dokładnie intencji Harpera Curtisa, który morduje dla chorej przyjemności i dlatego, że dziewczyny lśnią. Ale co to znaczy, że lśnią? Czytelnik może wysnuć po przeczytaniu książki pewną teorię na ten temat – łatwo zauważyć, jaka cecha osobowości łączy ofiary brutalnego Curtisa, lecz czy to ma wystarczyć?

Nie jest tak, że osoba mało bystra nie dostrzeże tutaj bardzo ważnego przekazu od autorki niewypowiedzianego bezpośrednio – taki istotny przekaz moim zdaniem nie istnieje. Oczywiście można tutaj wymienić takie banały, jak wytrwałość w swoich przekonaniach, opór wobec przeciwności losu, wiara we własne możliwości, wewnętrzna siła i synonimy, o czym ta powieść na pewno mówi, ale wobec oczekiwań na powieść niebanalną, takie przesłania są miałkie. Mogę produkować podobne wypowiedzi stwierdzające, że Lauren Beukes postawiła na inteligencję czytelnika, nie podpowiadając mu gotowego rozwiązania – lecz to naprawdę żadne argumenty. Inteligentny czytelnik nie będzie miał tutaj czego roztrząsać. Nie wiadomo, czy Dom pokierował Harperem, czy to Harper przesiąknięty złem do szpiku kości znalazł miejsce, które umożliwiło mu urzeczywistnienie tego zła, które w nim tkwiło.

Choć „Lśniące dziewczyny” od strony motywu fantastycznego zawodzą na całej linii – inaczej nie można określić zostawienia czytelnika tylko z tym, co zostało napisane w blurbie – Beukes nie można odmówić wykreowania żywych i ciekawych postaci, zwłaszcza drugoplanowych ofiar Curtisa, bohaterek indywidualnych i charakternych, nawet jeśli niedługo goszczą na kartach powieści. Trzeba również przyznać, że Beukes świetnie, intensywnie i bez ukrywania drastycznych szczegółów odmalowuje brutalność, jaka spotyka te kobiety. W ich sylwetkach można znaleźć echa rozmaitych postaw i problemów z wybiórczych okresów na osi 60 lat. Znajdziemy tutaj kobietę, która pomaga przy nielegalnych aborcjach, lesbijkę, transseksualistkę, tancerkę świecącą radem i z tego powodu podupadającą na zdrowiu, samotną kobietę z trójką dzieci, której mąż zginął na wojnie, a ona wypruwa sobie żyły...Każda z nich inaczej reaguje – o ile ma szansę – na śmierć. Ich postawy i zachowania są w pewien sposób poruszające.

Główna kobieca bohaterka, Kirby, to dzielna rozrabiaka, żyjąca z prostytuującą się matką, lecz nie poddająca się nawet po tragicznym wydarzeniu, podczas którego o mało nie umarła. Kirby chce zostać dziennikarką z krwi i kości – dlatego też czytelnik między kolejnymi zabójstwami i historiami rozmaitych kobiet obserwuje poczynania niezupełnie posłusznej Kirby w redakcji, przydzielonej do dziennikarza sportowego, który kiedyś zajmował się sprawami kryminalnymi. Wątek sportowy nie jest tutaj zbędnym balastem – jest on wyraźnym wątkiem, jednak bardzo zgrabnie i minimalistycznie wplecionym w całość, a niekonwencjonalne podejście Kirby na tym polu nawet potrafi rozbawić.

„Lśniące dziewczyny” to w gruncie rzeczy książka brutalna i ostra – znajdziemy tu bestialskie morderstwa, podkreślane przez wulgarny, dosadny język, który bywa zarówno nieco poetycki, jak i prosty, doświadczymy gorzkiego losu, który nie obchodzi się łagodnie z bohaterkami, będziemy śledzić człowieka, który nie ma żadnych oporów przez mordowaniem – można go nazwać bestialskim misjonarzem, ponieważ swoje czyny traktuje jak misję. Czytelnik poznaje epizody w kolejności zupełnie achronologicznej, przemieszczając się w latach między rokiem 1929 a 1993. Taka konstrukcja niweluje w pewnym stopniu przewidywalność, choć ostateczne zakończenie historii nie robi dużego wrażenia. Taka oś rozwijania fabuły dostarcza również czytelnikowi różnorodnych obrazów z amerykańskich miejscowości różnych lat – Beukes w posłowiu zaznacza, że korzystała z historycznych faktów również przy niektórych postaciach czy wydarzeniach.

Zadziwiające jest to, że autorka, która twierdzi, że korzystała z rozmaitych źródeł historycznych, kryminalnych oraz pomocy osób trzecich, kompletnie nie dopracowała motywu fantastycznego, który rozkłada na łopatki „Lśniące dziewczyny” mimo kilku pewnych zalet. To tak, jakby rozbudować szkic powieści, a pominąć rozwinięcie najważniejszego elementu. Gdy człowiek sobie uświadomi, że Dom jest tutaj tylko pretekstem do zamieszania chronologii opowiadania i jako sam motyw bez wyjaśnień jest nieatrakcyjny – pozostaje przeciętny thriller z nawiedzonym mordercą i zawziętą ofiarą, którego zakończenie można przewidzieć. Jaki pozostaje mi wniosek? „Można przeczytać” to mierna rekomendacja, a tylko taką mogę wystawić.

Katarzyna Kupczyk

Za książkę dziękujemy:

1 komentarz: